czwartek, 26 lutego 2015

6. "-Planowałyście ucieczkę? -Planowałyśmy cię odbić."

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!!!



   Bałam się. Bałam się jak cholera... Panika narosła we mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam nawet pomalować sobie ust. A za siedem minut miałyśmy zaczynać pracę. Za siedem minut miałyśmy zacząć naszą akcję.
   Rozglądnęłam się dookoła. Wszystkie dziewczyny robiły swoje codzienny czynności ze stoickim spokojem. Daisy na przykład malowała dokładnie każdy szczegół swojej twarzy.
  -Nie za dużo tego?- spytała ją Stephanie, rozczesując swoje włosy.
  -Jak mam wylądować na ulicy w stroju dziwki, to chcę przynajmniej być ładną dziwką- odpowiedziała dziewczyna. Sarah i Steph się zaśmiały. Ja nie mogłam wydobyć z siebie nawet najcichszego westchnięcia. Stres, stres wszędzie!
  -Dzidzia, a tobie co?- spytała rudo-włosa.
  -Nie rozumiem jak możecie być zawsze takie spokojne. Nie ważne czy zabrali na męczarnie naszą przyjaciółkę, czy próbowali wam poderżnąć gardła jak zwiałam, czy nawet teraz, kiedy planujemy największą akcje, jaka miała miejsce w tym budynku- wyrzuciłam z siebie. Wydało mi się dziwne, kiedy dziewczyny zaczęły się śmiać.- No co?
  -Nie, nic... Chodźcie już. Czas na nas.
   Wstałam z krzesła, choć nie wiem jak mi się to udało, a następnie podążyłam za resztą moich przyjaciółek, by stanąć pod drzwiami i czekać aż usłyszymy dźwięk przekręcanego klucza.
   Nie mogłyśmy znajdować się tuż przy drzwiach ani na samym końcu. Gdzieś w środku, żeby wmieszać się w tłum innych kobiet.
  Kiedy drzwi zostały otwarte, ruszyłyśmy za dziewczynami z pokoju piątego. Wyszłyśmy z piwnicy, czego nie mogłam dostrzec, będąc w środku tłumu, ale mogłam poczuć, ponieważ zniknął zapach wilgoci i grzyba.
  Odruchowo przyłożyłam dłonie do piersi, sprawdzając czy pieniądze, które tam schowałam, nie powypadały. Wszystkie zabezpieczyłyśmy tak swoje oszczędności. I oszczędności Kate, których było dosyć dużo. Tak naprawdę miałam banknoty w całym moim skąpym kostiumie, bo razem z Daisy musiałyśmy zmieścić pieniądze swoje, Kate i dziewczyn, które nie miały jak ich uchować w kostiumach, skoro będą musiały je ściągać. Większość kasy została wepchana do butów, którymi były dzisiaj, dzięki Bogu, kowbojki. To znaczy coś na styl kowbojek, bo normalnie te laczki nie sięgają do ud, prawda?
   Weszłyśmy na pierwsze piętro i dostrzegłam tłum ludzi stojących w kolejce. Pomimo, że Sarah i Stephanie miały dziś normalnie pracować, moja i Daisy nieobecność mogła zostać odkryta w bardzo prosty sposób. Bo przecież wystarczy, że jakiś oblech zamówi sobie jedną z nas, a tej jednej akurat nie będzie. Dziewczyny, mieszkające z nami w pokoju mogą oczywiście skłamać, iż nasza nieobecność jest spowodowana chorobą, jednak byłoby to szybko sprawdzone i niepotwierdzone.
  -Laura- poczułam, że Sarah chwyta mnie za ramię i przyciąga do siebie.- Uważajcie tam na siebie- poprosiła.- I na wszelki wypadek wymyślcie jakąś wymówkę, bo nigdy nie wiadomo.
  -Jaką...
  -Nie wiem- przerwała mi.- Ważne, żeby nie była wymyślana na poczekaniu, bo te zawsze są bez sensu. Może być głupia, ale choć trochę wiarygodna.
  -Jasne- powiedziałam i pewna część mojego mózgu zaczęła już myśleć nad poleceniem, które zadała mi brunetka.
  -Jak ktoś was złapie, nie możecie uciekać- Sarah najwyraźniej miała parę wskazówek, które postanowiła mi przekazać w trakcie akcji. Fajnie...- Oni mogą mieć broń. Więc nie uciekajcie za żadne skarby, to najgorsze co możecie zrobić.  Lepiej będzie jak zrobią z wami to co z Kate. Pamiętaj, jestem jeszcze ja i Steph. A my bez was nie uciekniemy. Dlatego jeśli wam się nie powiedzie, my zrobimy co w naszej mocy.
  -Okey- zgodziłam się.- Wymyślić wymówkę, nie uciekać- powtórzyłam.- Zapamiętam.
  -To nie wszystko- Sarah nie odrywała ust od moich włosów.- Nie rozdzielajcie się. Nie możecie się rozdzielić. Jak znajdziecie Kate, bądźcie szczególnie ostrożne, zapewne będzie jej ktoś pilnował. I pamiętajcie, żeby po nas wrócić. Że ma to zrobić tylko jedna. Druga niech schowa się gdzieś z Kate i czeka na resztę. Obmyślać plan ucieczki będziemy jak już się spotkamy. Nie zawracajcie sobie tym głowy teraz. Prawdopodobnie ja i Steph już coś do tego czasu wymyślimy.
  -Jasne.
  -Ty i Daisy skręcacie tutaj- wskazała na korytarz, w którym znajdowały się schody na górę. Ach! I jeszcze jedno- dodała.- Jeśli odkryją waszą nieobecność, zaczną wyć syreny. Wszyscy będą was szukać- Sarah stała teraz naprzeciwko mnie i patrzyła mi w oczy. Czułam, że Daisy złapała mnie za drugą rękę.- Nie uciekajcie, tylko schowajcie się. Najlepiej w toalecie. Byle jakiej, po prostu w toalecie. Wytłumaczycie się, tym, że jedna zasłabła, a druga chciała jej pomóc. Takie rzeczy czasami się tu zdarzają.
  -Co zrobić wtedy z Kate?- spytałam.
  -Schować ją gdzie indziej. Powiedzieć jej, że ma tam na nas czekać, jasne?- spytała brunetka.
  -Tak. Jasne- powiedziałam, przytakując głową.
  -Pójdziemy ze Stephanie szybciej, a wy starajcie się wejść w ten korytarz- ponownie wskazała palcem na miejsce, w którym miałyśmy się rozdzielić.- Tylko tak żeby żaden ochroniarz was nie widział.
  -Dobra. Pa dziewczyny.
  -Do zobaczenia- poprawiła mnie Stephanie.
  -Do zobaczenia- powiedziałam do pleców, znikających w tłumie przyjaciółek.
  -Laura?- spytała Daisy, próbując nawiązać ze mną kontakt.
  -Już, chodź- ścisnęłam jej dłoń w mojej dłoni i pociągnęłam ją w stronę korytarza, uprzednio upewniając się, że minęły nas wszystkie kobiety i nikt nas nie zobaczy.
   Wbiegłyśmy na schody i starając się nie robić hałasu, ruszyłyśmy na górę. Pierwsze schody, później zakręt i drugie schody. Tak jak wchodziłyśmy na Szkolenie. Znalazłyśmy się na drugim piętrze i zaczęłam się rozglądać za stroną, w którą miałyśmy teraz pobiec.
  -To chyba tam- wskazałam na jeden z trzech korytarzy.
  -Chyba?- zapytała Daisy.
  -Tak mi się wydaje. Chodź- pociągnęłam ją za sobą.
  -Czekaj. Robimy za duży harmider. Musimy zdjąć buty- powiedziała moja towarzyszka i tak też uczyniłyśmy. Dzięki temu mogłyśmy poruszać się o wiele szybciej i ciszej.
  -Daisy?- spytałam ją po jakiejś minucie truchtu.
  -Taa?- odparła, próbując równomiernie oddychać.
  -Myślisz, że mogą mieć tu kamery?- spytałam. Błędem było, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Dziewczyny by chyba wiedziały, ale czy Daisy wie?
  -Nie- odpowiedziała pewnie.
  -Skąd...
  -Stephanie planuje ucieczkę od miesięcy. Myślisz, że nie zwróciła na to uwagi?- wytłumaczyła mi. Uff... jeden problem z głowy.- Laura, to tu?- wyrwała mnie z zamyśleń.
   Spojrzałam na szare kafelki, które kiedyś były białe. Rozciągały się po podłodze i ścianach wzdłuż długiego korytarza. Zupełnie jak w moim śnie.
  -Tak. Tyle, że jak później zamknęłam oczy i je otworzyłam, to dookoła zaroiło się od innych korytarzy- powiedziałam. Ale to nie jest sen. Trzeba wykombinować jak trafić stąd w to drugie miejsce. Bo tu mrugnięcie nie pomoże.
  -Może...
   Daisy zaczęła coś wymyślać, ale ja skupiłam się na śnie. Co zrobiłam jak znalazłam się w tym korytarzu? Usłyszałam krzyk, którego źródła nie dało się dosłyszeć. Ale były też kroki. A one dochodziły z prawej strony. Z miejsca, w którym powinna znajdować się ściana.
   Podeszłam do kafelków znajdujących się po mojej prawej. Zaczęłam macać rękami po powierzchni ściany, aż natrafiłam na coś czego nie było widać. Gałka od drzwi, która idealnie wpasowała się kolorem w kafelki.
  -Daisy- mruknęłam, otwierając drzwi. Nie były zamknięte. W końcu nikt nieupoważniony nie wszedłby tu, bo nie wiedziałby o istnieniu tego miejsca. Chyba, że ma-jak ja- porąbane sny.
  -O kurwa...- szepnęła moja towarzyszka, a ja omal nie parsknęłam śmiechem. Jeszcze nie słyszałam żeby ta drobna osóbka obok mnie przeklęła.- To tu?
  -Najwyraźniej- powiedziałam, gdy moim oczom ukazały się liczne korytarze. Zamknęłam za sobą drzwi i ciągnąc Daisy za rękę, ruszyłam przed siebie. Próbowałam odtworzyć drogę ze snu. Korytarz w prawo, potem w lewo i jeszcze raz w lewo... Tyle, że wtedy wróciłam, bo to była błędna droga. Inaczej. Drugie na prawo, prawo, prawo, prawo... Nie, też nie to...  Zaraz, zaraz... Siódme na prawo.. nie, na lewo! Siódme na lewo, później, prawo, prawo, lewo! Tak, to ta trasa.
  -Wiem- szepnęłam do Daisy i podeszłam do korytarza, który był siódmym lewym korytarzem z kolei.- Chodź- nakazałam Małej i chwyciwszy się za ręce, poszłyśmy przed siebie. Później parę zakrętów i wyszłyśmy w jakimś małym pomieszczeniu. O wiele mniejszym niż hala z mojego snu. Czyżbym pomyliła drogę? Niemożliwe... Chciałam już zawracać, kiedy Daisy mnie zatrzymała.
  -Laura, patrz!- wskazała na coś dłonią. Podążyłam wzrokiem za jej palcem wskazującym i na końcu trasy zobaczyłam skuloną przy ścianie Kate. Dziewczyna nie wyglądała na jakoś szczególnie zmaltretowaną. Była tylko nieziemsko blada i miała sińce pod oczami. Nic poza tym. Zastanawiało mnie tylko czemu ona nas nie dostrzegła... Jej oczy były skierowane niemal w naszą stronę. Powinna nas zauważyć.
   Chciałam do niej podbiec, ale Daisy mnie zatrzymała. Znów coś wskazała, ale tym razem byłam pewna, że nie chcę wiedzieć co. Miałam rację, ponieważ czymś, a raczej kimś, kogo wskazywała moja przyjaciółka był wysoki mężczyzna o ciemnych włosach, ubrany w czarne spodnie i koszulę w kratkę. Nie dostrzegłam twarzy, ponieważ stał do nas tyłem. Patrzył na Kate, która starała się unikać jego postaci.
  -Spójrz na mnie!- wydarł się nagle.- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś na mnie popatrzyła?! Masz na mnie spojrzeć!
   Ale wtedy jak na złość, Kate skierowała wzrok na korytarz, to jest na mnie i Daisy. Przez chwilę jej twarz odżyła, prawie dostrzegłam nadzieję w jej oczach, które po sekundzie przybrały obojętny wyraz.
  -Nie chce nas tu?- spytała szeptem Daisy.- Nie chce ratunku?
  -Nie chce nas wydać- odpowiedziałam równie cicho.
  -Spójrz na mnie!- wydarł się znowu mężczyzna.- Co tam masz ważniejszego ode mnie?!- ryknął i już zaczął odwracać głowę w naszą stronę, kiedy Kate zwróciła na niego wzrok. Ona nie była na mnie zła za to, że przeze mnie tu trafiła, wciąż starała się nas chronić. Ale tym razem to ona potrzebowała pomocy. Dlatego po nią przyszłyśmy.
  -Daisy, musimy coś zrobić z tym gościem- powiedziałam dziewczynie.
  -Laura... on ma broń- odparła moja towarzyszka, patrząc na spodnie mężczyzny. Również na nie spojrzałam i dostrzegłam przedmiot, o którym wspomniała przed chwilą Daisy.
   Nie mogłyśmy nic zrobić. A przynajmniej same. Potrzebowałyśmy kogoś, a tym kimś była Kate. Jedynym sposobem żeby ją stąd wydostać było coś bardzo ryzykownego, jednak coś, co Kate wykona.
   Weszłam cicho do pomieszczenia, a Daisy, nie wiedząc co robić, powtórzyła moją czynność. Serce biło mi jak oszalałe. Z jednej strony wiedziałam co muszę robić, ale z drugiej zwyczajnie zabrakło mi odwagi. Nie umiałam, nie wiedziałam jak. Ale wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Nieznany mężczyzna uderzył Kate w twarz, na co ja wydałam z siebie pisk przerażenia. Brunet natychmiast odwrócił się w moją i Daisy stronę, a na jego twarzy mogłam dostrzec złość, szok i lekkie przerażenie.
  -No, no, no! Kogo my tu mamy!- rzekł z kpiną, dobywając jednocześnie pistoletu i kierując go w naszą stronę.- Laura Marano i Daisy McFly! Czym to zasłużyłem na wasze odwiedziny, drogie panie?! Czyżbyście przyszły po Kate?- machną bronią w stronę blondynki.- Niestety muszę was rozczarować, Kate się nigdzie nie wybiera! Prawda cukiereczku?
  -Nie odzywaj się tak do niej!- wrzasnęłam.
  -Oj, ciii... Mogę się do niej odzywać, jaki mi się żywnie podoba. To moja córka i mogę z nią robić co chcę!- zarechotał mężczyzna.- Z wami też mogę zrobić co chcę. Szczególnie, że w godzinie pracy, wy postanowiłyście zrobić sobie wycieczkę po budynku. Nie ładnie dziewczęta.... A teraz... Którą mam zastrzelić jako pierwszą? Ciebie czy może ją?- spytał mnie.
  -Mnie- odpowiedziałam szybko.
  -Laura!- pisnęła Daisy.
  -Nie!- tego nie krzyknęła żadna z nas. Tego nie krzykną również mężczyzna. To była Kate, która rzuciła się na bruneta. Wszystko działo się tak szybko!
   Usłyszałam strzał, potem drugi, Kate krzyczała, nieznajomy też, później broń, która wypadła brunetowi z ręki i przeleciała przez cały pokój aż do moich stóp. Chwyciłam ją w ręce i podeszłam do mężczyzny, który został obezwładniony przez Kate i Daisy. Skierowałam pistolet w stronę jego głowy. Stałam i stałam...
  -Kochanie, oboje wiemy, że nie strzelisz- zarechotał nieznajomy.
  -Daj mi to- Kate wyciągnęła wolną rękę po pistolet, a ja posłusznie jej go podałam. Chwyciła go za lufę i drugą częścią uderzyła mężczyznę w skroń. Jego głowa odbiła się od kafelków jak piłka.
  -Nie żyje?- spytała Daisy.
  -Żyje, ale jest nieprzytomny- odpowiedziała Kate.- Chodźcie stąd szybko, musimy uciekać. Gdzie reszta?- spytała.
  -Na dole, czekają aż po nie zejdziemy, żebyśmy mogły stąd uciec- powiedziałam.
  -Planowałyście ucieczkę?
  -Planowałyśmy cię odbić. A nie da się tego zrobić bez późniejszej ucieczki- rzekłam.
  -Mądrze...
  -Wzięłyśmy twoje oszczędności. Mam nadzieję, że się nie gniewasz- dodałam, na co Kate się uśmiechnęła. Nie widziałam jeszcze żeby się tak uśmiechnęła. To znaczy, widywałam u niej na twarzy takie pół uśmiechy, ale ten był pierwszym pełnym i szczerym.
  -Pójdziemy na skróty- Kate chwyciła mnie i Daisy za ręce i pociągnęła na ścianę, za którą okazały się być drzwi. Zaczęłyśmy schodzić po małych kręconych schodkach, a minutę później byłyśmy już na dole.
   Kate wyprowadziła nad w jakiejś nieznanej części klubu i kazała nam iść po dziewczyny.
  -Stephanie! Sarah!- krzyczałyśmy z Daisy, szukając przyjaciółek. Szybko je odnalazłyśmy, na szczęście nie były akurat zajęte.
  -Macie ją?- spytała podekscytowana Stephanie.
  -Jest tam i...- nie dane mi było dokończyć zdania, ponieważ ucichła wszelka muzyka, a na jej miejsce pojawiła się głośna syrena.
  -Alarm!- pisnęłam.- Szybko, tam!- chwyciłyśmy się za ręce, żeby się nie pogubić i wróciłyśmy do Kate.
  -Chodźcie! Tędy!- popędziła nas blondyna. Wbiegłyśmy w jakieś korytarze. Później w inne i jeszcze inne, aż wybiegłyśmy przez drzwi na zewnątrz. Na obfity deszcz.
  -Jeszcze nie krzyczcie ze szczęścia- powiedziała nam najstarsza.- Najpierw musimy się gdzieś schować.
  -Tylko gdzie...- mruknęła Sarah.
   Nagle oślepiło nas światło należące do czarnego samochodu, pędzącego w naszą stronę...

~*~

W każdym razie musiałam przerwać, bo... no bo.
Czekajcie, czekajcie, teraz to się akcja rozkręci XD Bd się działo iwgl. 
Sorry, piszę jakieś głupoty, ale... no teraz już nie będzie tak nudno, bo wcześniej opisywałam w sumie... no bo... (nie mogę się wysłowić ;P) No cały czas było o tych pięciu dziewczynach i o tym jaką mają pracę i o tym jakie są nieszczęśliwe i pechowe itd, ale teraz... A z resztą, zobaczycie ;*

piątek, 20 lutego 2015

5. "Ufam wam [...] Czy wy mi też ufacie? "

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!!!



  -Zamknij się i nie ruszaj- nakazała Sarah, ale nie mogłam wytrzymać w miejscu choćby przez sekundę. Zerwałam się z krzesła, a sterylna nitka, która sterylną w rzeczywistości była może z dziesięć lat temu, i która była już w połowie do mnie przyszyta, pociągnęła za sobą igłę, wyrywając ją z rąk brunetki.- Laura!- fuknęła.
  -Nie mogę tak siedzieć i czekać. Nie mogę i nie rozumiem jak wy możecie!- krzyknęłam w stronę trójki dziewczyn.
  -Laura...- zaczęła Daisy, próbując mnie uspokoić, ale nie chciałam, żeby traciła na to czas.
  -Nie, nie będę ani trochę spokojniejsza! Nie rozumiecie, że przeze mnie Kate jest teraz... w prawdopodobnie najgorszym miejscu na ziemi i jest poddawana torturom?! Nie rozumiecie?!- powtórzyłam.
  -Oczywiście, że rozumiemy, ale...
  -Steph, przecież jeszcze przed tym jebanym Szkoleniem ona cię pocieszała, mówiła, że wszystko będzie dobrze. Że uciekniemy- przerwałam rudo-włosej.- A miałyśmy uciec wszystkie razem. Nie pamiętasz?
  -Tak, pamiętam Laura, tylko, że...
  -I co, teraz ją zostawimy i zwiejemy same?- nie dawałam żadnej z dziewczyn dojść do słowa.- Bez Kate?
  -Nie chcemy zwiać same, ale czy ty nie widzisz, że jej tu nie ma? Zabrali ją i żadna z nas już nie wierzy żeby nam ją oddali- powiedziała Sarah.
  -Nie wierzycie?- spytałam, a w moich oczach zaczaiły się łzy.- Przecież... przecież Kate nam wszystkim pomagała, była tu najdłużej, wprowadziła nas w ten okropny świat, pilnowała każdą z osobna, opiekowała się nami. A wy chcecie ją zostawić...

    To było najdłuższe popołudnie w moim życiu. Pełne stresu i samotności. Jeszcze nigdy nie czułam się tak bezradna. Byłam smutna, zła, zmęczona i załamana. I każde z negatywnych określeń nastroju również do mnie pasowały.
    Siedziałam na piętrowym łóżku i nie odzywałam się do żadnej z dziewczyn. Wkurzyły mnie, bo z miejsca się poddały. Ale unikałam rozmów z nimi też dlatego, bo było mi wstyd. Czułam się... Nie. Ja byłam odpowiedzialna za los Kate. To przeze mnie i moją głupotę jest tam gdzie teraz jest. A mówiła mi, ostrzegała mnie, żebym nie protestowała. Jedno małe głupie polecenie i czym za nie zapłaciłam? Gdybym mogła odpowiedzieć "własnym życiem" nie byłoby to taki cios. Ale życie Kate to zupełnie inna sprawa. Mam ochotę się powiesić za swoją głupotę. Chciałabym, żeby to był koszmar. Żeby to wszystko było koszmarem. Żebym obudziła się teraz we własnym ciepłym i miękkim łóżku, żeby Vanessa mnie pamiętała, żeby Ross nie uważał mnie za dziwkę...
    Położyłam się na plech i próbowałam choć na chwilę od tego wszystkiego uciec.

   Znalazłam się na łące. Znałam ją- te same kwiaty, drzewa, jezioro... Na pewno nie był to mój pierwszy raz w tym miejscu. Nie wiedziałam kiedy, ale byłam tu już.
   Zaczęłam się rozglądać, próbując coś wypatrzeć, tyle że nie miałam pojęcia czego szukam. Wiedziałam natomiast, że jak znajdę owe coś, to je rozpoznam.
   Miałam rację. Gdy moje oczy napotkały blond czuprynę, wiedziałam, że muszę podejść, do osoby, która była jej właścicielem. Chciałam zawołać postać z imienia, jednak nie znałam go, chociaż wiedziałam, że powinnam, że to był ktoś dla mnie ważny. Otworzyłam usta, myśląc głupio, że nazwisko samo nasunie mi się na język.
   Postanowiłam ruszyć z miejsca i podejść do tajemniczego człowieka. Tyle, że nie potrafiłam władać moimi nogami. Gdy próbowałam iść na przód, one na złość kierowały się w przeciwną stronę. Nie zbliżałam się do osoby lecz do jeziora, które, choć krystalicznie czyste, sprawiało wrażenie fałszywego i brudnego.
   Najpierw stopy, później łydki, kolana i uda, aż zniknęły i biodra, brzuch, ręce, szyja... Choć moje usta były jeszcze nad powierzchnią wody, już zaczęłam się dusić. Zamknęłam oczy, czekając na śmierć. Tyle, że ona nie nadeszła. Woda zniknęła, nie niewoliła mnie już. Czułam, że kucam na czymś zimnym. Otworzyłam oczy.
   W tym samym momencie usłyszałam przerażający krzyk. Krzyk bólu, rozpaczy i bezradności. Krzyk kogoś, kogo dobrze znałam. Krzyk osoby, do której próbowałam podejść na łące.
   -Ross!- wrzasnęłam i natychmiast tego pożałowałam. Wiedziałam, że nie jestem tu bezpieczna. Pomimo, iż w burdelu, w którym teraz mieszkałam, nie znałam każdego zaułka, byłam pewna, że właśnie w nim się znajduję.
   Usłyszałam kroki. Ktoś po mnie szedł. Ktoś mnie usłyszał.  Teraz już panowałam na swoim i nogami, czułam to. Ale co mi po tym, skoro i tak nie mogłam nigdzie uciec. Stałam w pustym korytarzu. Prowadzącym tylko w jedną stronę. Ludzie, którzy po mnie tu idą, zaraz mnie zobaczą i nic tego nie zmieni. Poddałam się. Zamknęłam oczy.
   Znów usłyszałam krzyk. Ten był o wiele głośniejszy i nie miał na celu by dać upust bólu i cierpieniu. To były słowa. Ktoś wyraźnie nawoływał o pomoc... Ross nawoływał o pomoc.
   Otworzyłam oczy, krzyki nie ustawały, tak samo jak kroki zbliżających się wrogów. Ale coś się jednak zmieniło. Korytarz, w którym się znajdowałam nie był prosty, a pełen różnych i zawiłych zakrętów. I za którymś z nich Ross czekał na moją pomoc.
   Natychmiast zerwałam się z miejsca, próbując biec za jękami rozpaczy. Ale ta trasa wydawała się nie mieć końca. Wciąż się gubiłam, a nawet jeśli skręciłam w dobrą stronę, krzyk Rossa nie stawał się głośniejszy, za to kroki ścigających mnie osób tak. Jednak to była trasa, którą powinnam była podążać.
   Wybiegłam na pusty hol. A krzyk Rossa zaginął gdzieś. Zgubiłam go pomiędzy dźwiękami rozpaczy innych osób. Zajęło mi to dobre dziesięć sekund, żeby zorientować się, że znam te wszystkie głosy. To byli moi rodzice, Vanessa, R5, Steph, Sarah i Daisy, nawet moja stylistka z planu. Krzyków było do potęgi, ale w żadnym z nich nie doszukałam się głosu Rossa. Ani głosu Kate.
   Kate... Kate, gdzie jest Kate?
   Rozglądnęłam się w około. Hol był okrągły i ogromny. Stałam na jego środku, a gdzie nie spojrzałam, znajdywałam celę, a w niej jedną z krzyczących osób. Ale Kate nie było...
   Powrócił ten krzyk, za którym tu przybiegłam. Krzyk Rossa. Dochodził z jednej z cel.
   Ale to nie jedyna rzecz, która powróciła. W holu znaleźli się ludzie, którzy gonili mnie cały czas. Byli ubrani w białe kombinezony, a w rękach mieli jakieś dziwne kije. Zobaczyli mnie i zaczęli do mnie podchodzić. Musiałam uciekać. Ale musiałam też znaleźć Rossa. Po to tu przyszłam.
   Odszukałam wzrokiem celę, z której dochodził jego krzyk i zerwałam się w jej kierunku. Na pozór wydawała się pusta, ale gdy dzieliły mnie od niej ze dwa metry, gdy poczułam dłonie ludzi w białych kombinezonach oplatające każdą część mojego ciała, zobaczyłam w niej człowieka. Spojrzał mi w oczy z taką bezradnością i prośbą o pomoc, jakiej nigdy dotąd u nikogo nie widziałam.

   Otworzyłam oczy i wstałam zbyt szybko, żeby osłonić moją głowę, przez zderzeniem z sufitem. Ale nie obchodziło mnie to.
   Spojrzałam na trzy dziewczyny, które znajdowały się ze mną w pokoju. Mój wzrok widać je zaniepokoił, gdyż przerwały jakąś dyskusję i czekały z niepokojem aż coś powiem. A ja widziałam co mam im do powiedzenia.
  -Wiem gdzie jest Kate- szepnęłam.

  -Laura, oszalałaś?- spytała Stephanie, śledząc moje dłonie, które za wszelką cenę próbowały otworzyć zamek od drzwi za pomocą wsuwki do włosów.        
  -A czy wyglądam jakbym oszalała?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, nie zaprzestając czynności.
  -Tak- rzekła Sarah.- Powiedziałaś, że wiesz gdzie jest Kate, ale niby skąd ty to możesz wiedzieć, skoro nie opuszczałaś pokoju tak samo jak my?
  -Opuściłam pokój- zaprotestowałam.
  -Laura, sen się nie liczy. To wytwór twojej wyobraźni- powiedziałam Daisy, rozumiejąc jako jedyna z trójki sens mojego ostatniego zdania.
  -Moja wyobraźnia tego by nie wytworzyła. Poza tym... Dziewczyny ufam wam. Jakby któraś z was powiedziała, że znalazła sposób na odnalezienie Kate, to bym jej posłuchała. I uwierzyła, chociażby był to najbardziej absurdalny sposób jaki kiedykolwiek słyszałam. Czy wy mi też ufacie?
  -Ufamy ci, ale... Ale Laura... Minęło już parę godzin. Nikt raczej ni wytrwałby tak długo. Kate może... wydaje mi się, że ona...- po policzku Stephanie poleciała łza.
  -Ja wiem, że żyje. Widziałam ją. Widziałam jak bardzo nas potrzebuje. Nas wszystkie.Bo bez was nie dam rady- wyciągnęłam wsuwkę z dziurki na klucz, wiedząc, że nie potrafię otworzyć drzwi.
  -Daj to  Beztalencie- Daisy wyciągnęła do mnie dłoń, a ja posłusznie podałam jej wsuwkę. Patrząc jak zaczyna wykradać się z pokoju, myślałam o Rossie. On zawsze nazywał mnie Beztalenciem. Myślałam, że więcej tego nie usłyszę.
  -Dobra, otworzone- rzekła Daisy. Rzeczywiście, drzwi były otwarte. Wiedziałam, że Daisy ze mną pójdzie, ale nie byłam pewna co z resztą. Spojrzałam na pozostałe dwie dziewczyny z pytającą miną.
  -Prowadź- powiedziała Stephanie.
  -Mam nadzieję, że wiesz, na co nas ciągniesz. To misja samobójcza- dodała Sarah.
  -Albo wszystkie, albo żadna. Inaczej nie uciekniemy. A jak mamy uciec wszystkie, skoro nie ma jednej z nas?- spytała Stephanie. Uśmiechnęłam się szeroko. Jak ludzie się zmieniają, gdy brak im nadziei... Kiedy parę godzin temu szliśmy na Szkolenie, wszystkie zachowywałyśmy się normalnie...  normalnie jak na zmuszane do seksu, zagubione dziewczyny, które wiedzą, że kiedyś uciekną z tego burdelu... Ale przyskrzynili Kate. Przez moją głupotę. I teraz ona cierpi i nas potrzebuje, a my ją prawie zostawiłyśmy. Brak nadziei... To dlatego dziewczyny próbowały zachowywać się jak gdyby nigdy nic, starały się udawać pogodzone ze stratą Kate. W środku były rozdarte, bo brak im było nadziei.
   Ale ja im ją przyniosłam. I teraz znów są sobą. Bo co z tego, że mamy jedną szansę na milion w odnalezieniu Kate, a później w jej uratowaniu? No co z tego? To nasza przyjaciółka i jest zdecydowanie warta tego żeby za nią cierpieć. W końcu ona teraz cierpi za mnie...
   -Ale Dzidzia... Ty wiesz, że jak już wyciągniemy Kate, to będziemy musiały stąd spieprzać?- spytała mnie Sarah.- No, bo niby mamy z nią tu wrócić? Na pewno nikt nie zauważy!- prychnęła.
   -No tak...- ratunek równa się ucieczka.- Daisy, zamknij te drzwi. Trzeba wszystko zaplanować.

    Siedziałyśmy nad tym już trzy godziny i dalej nic nie miałyśmy... Niby widziałam w śnie korytarze, ale co mi to da, skoro nie wiem jak mam do nich dotrzeć?
  -Jeszcze raz... Przecież musimy to wiedzieć! Dobra, może i nie spacerujemy swobodnie po całym budynku, ale trasę na górę, do burdelu znamy. Trasę na Szkolenie też...- jęknęła Sarah.
  -Ammm... ja nie znam- powiedziała Daisy.- Zawsze lądowałam gdzieś w środku tłumu, nie wiem jak się chodzi na Szkolenie.
  -W zasadzie to ja też- przyznała się Stephanie.
  -Chwila... Jak szłyśmy tam dziś, to Kate odciągnęła mnie na od reszty, żeby powiedzieć mi o... amm, żeby mnie przygotować i później doganiałyśmy resztę, ale same. Wydaje mi się, że pamiętam jak się tam szło- powiedziałam.
  -Jest jedno ale... Bo skąd wiesz, że tą samą drogą trafisz na ten  twój korytarz?- zapytała Sarah. Wszystko rozchodziło się o dwie rzeczy. Pierwsza, musiałyśmy dojść do korytarza z mojego snu, bo gdy trafimy tam, ja znajdę drogę do holu co jest równoznaczne z odnalezieniem Kate. Wiem, że ta trasa, te krzyki.. to był sen. Jednak to nie był TYLKO sen. Nie. Coś mi podpowiadało, że to jest droga do wolności Kate. Droga do naszej wolności... Drugą sprawą był plan ucieczki z tego więzienia, ale żeby zrealizować punkt dwa, najpierw musiałyśmy zrealizować punkt jeden.
  -Laura?- brunetka wyrwała mnie z zamyślenia. Tylko, że ja nie miałam na to żadnej odpowiedzi.
  -Bo ten budynek nie jest taki wielki. Każda z nas z niego uciekała na początku swojej męki tutaj- zauważyła mądrze Daisy.- Co? Wy się mu nie przyglądałyście?
  -Było ciemno..- mruknęła Steph.
  -A ja mam wadę wzroku i zero okularów- dodałam.
  -W takim razie zdajemy się na ciebie Mała.
  -No to... Moim zdaniem ten budynek ma góra dwa piętra- zastanowiła się Daisy.
  -Plus parter i piwnica- dodała Sarah.
  -Piwnicę zajmują wszystkie... pracownice. No, są tu nasze pokoje- rzekła Sephanie.
  -Klub zajmuje parter i całe pierwsze piętro- powiedziała Sarah.- Na parterze znajduje się poczekalnia i jest tam bar i w ogóle, a wyżej jest teren, na którym my musimy się zajmować ludźmi... w woli ścisłości.
  -Czyli zostaje jeszcze jedno piętro- podsumowałam.- Na którym odbywa się Szkolenie. Na pewno jest wyżej niż klub, bo wiem, że go mijaliśmy.
  -A z tego co pamiętam, wychodząc dziś z sali słyszałam krzyki- powiedziała Daisy.
  -Krzyki?- zainteresowałam się.
  -Tak. To było na takim... korytarzu...- dokończyła, a następnie zrobiła tak zwany facepalm.- Jaka ja głupia! Straciłyśmy przeze mnie parę godzin, a ja... eh!
  -I tak nie wyjdziemy stąd przed nocą- pocieszyła ją Steph.- Kiedy myślałam o ucieczce, zawsze brałam pod uwagę noc. Najlepiej jak się przebierzemy w stroje i czmychniemy gdy wyjdziemy z piwnicy- zaproponowała.
  -To chyba nie jest najlepszy pomysł- zaprotestowała Sarah.- To znaczy chodzi mi o to, żebyśmy nie znikały wszystkie naraz, bo zaczną podejrzewać... Tylko dwie z nas mogą pójść. Jedna żeby pomagać Kate, która zapewne sama nie da rady ustać na nogach i druga, Laura, która jako jedyna zna drogę.
  -A co z pozostałymi dwiema?- spytała Stepanie.
  -Będą robić to samo co każdego innego wieczoru. Jak ratunek się nie uda, to zostają jeszcze dwie dziewczyny, które mogą pomóc, poza tym raczej nikt nie będzie nas wtedy podejrzewał.
  -Ale skąd te dwie będą wiedziały kiedy i czy w ogóle mają uciekać?
  -Jak już Laura i któraś z nas uratują Kate, jedna przyjdzie po te, które zostaną w klubie. A jak nie przyjdzie, to znak, że się nie udało i wtedy pozostają dwie, które mogą jeszcze ocalić resztę- wytłumaczyła do końca Sarah.
  -To jak się dzielimy?- spytała Daisy.
  -Ja pójdę do klubu, Laura po Kate. Daisy idź z Laurą, a ty Steph zostaniesz ze mną.
  -Dobra.
  -Ok.
  -Ale jest jeszcze jedna sprawa- zaczęła rudo-włosa.- Jak już się stąd wydostaniemy, musimy się gdzieś chować. On będzie nas szukał, bo będzie się bał, że pójdziemy na policję- powiedziała.
  -Będzie się bał policji?- nie zrozumiałam.
  -Tak. Wiesz, mafia i te sprawy. A na przykład Stephanie widziała go z twarzy i bez trudu go opisze. Kate zresztą też- wytłumaczyła Daisy.
  -Może skryjemy się w jakimś hotelu?- zaproponowała Sarah.
  -No nie wiem. Tutejsze hotele? Stać nas będzie na jakąś noc w jakimś maleńkim pokoiku i to tylko dla jednej-stwierdziłam.
  -A mój dom?- spytała Daisy.
  -Mała, nie chcę cię martwić, ale twój dom nie jest najlepszym rozwiązaniem. Wątpię, że nas tam nie szukali- powiedziała Sarah, a ja dostrzegłam przerażenie w oczach Daisy.
  -A moi rodzice?- zaniepokoiła się.
  -Jest lato, a ty im wysyłasz wystarczająco kasy, żeby sterczeli cały czas pod monopolowym- powiedziała Stephanie, czym trochę uraziła Daisy.
  -Ma rację. Mała, sama mówiłaś, że twoi rodzice rzadko bywali w domu, gdy jeszcze tam mieszkałaś. Raz na jakiś tydzień czy coś- dodała Sarah.
  -A co jak to będzie akurat ten raz?- spytała dziewczyna.
  -Możemy im wysłać anonimowy list- zaproponowałam.- Jak chcą to posłuchają.
  -Tak, to jedyne co możemy zrobić- zgodził się brunetka.
  -Nie!- zaprotestowała Daisy.- Nie zgadzam się na to! Nie zostawię moich rodziców na Jego pastwę!
  -Mała...
  -Nie, Stephanie! Oni będą w domu, a my schowamy się u nich!
  -Daisy, twoje wysyłki pieniężne są kontrolowane. On wie, gdzie wysyłasz kasę- kiedy Ruda próbowała przetłumaczyć dziewczynie do rozsądku, spojrzałam na brunetkę obok mnie. Tylko Daisy nie domyślała się prawdy, a my wolałyśmy jej nie uświadamiać.
   A prawda była taka, że zapewne wszystkie pieniądze, które dwudziestolatka przekazywała do wysłania, były tak naprawdę zabierane prze Niego. Skoro siedzi w jakiejś mafii i tak bardzo boi się, że ktoś z nas może zgłosić jego odnalezienie na policji, to na pewno nie wysyła dobrodusznie tych wszystkich kopert, które Daisy wkłada do jednego wielkiego wora na listy, które z kolei są wysyłane do rodzin i przyjaciół tych wszystkich nieszczęśnic, mieszka... yyy, więzionych tutaj kobiet. Choć ja wątpię, że cokolwiek jest wysyłane...
  -Dobra, pójdziemy do twojego domu, ale nie skryjemy się tam- uległa Stephanie.- Oddamy twoich rodziców do jakiegoś domu starców, a same zwiejemy gdzie indziej. Zadowolona?
  -Tak- odparła Daisy, a w jej głosie było słychać ulgę.
  -Ale jak nikogo nie będzie w domu, to nie zostajemy i nie czekamy na nich, jasne?- powiedziała twardo Sarah.
  -Amm...
  -Jasne?- powtórzyła.
  -Tak- Mała zgodziła się niechętnie.
  -No, ale wracamy do punktu wyjścia. Gdzie my się schowamy?
  -Na razie musimy stąd w ogóle wyjść i odbić Kate, a później uciec. Może wkradniemy się do mojego domu- powiedziałam.
  -A twoja siostra nie będzie miała nic przeciwko?
  -A kto ją będzie pytał o zdanie?- zaśmiałam się.- To był zawsze w połowie mój dom.
  -Nie myślmy na razie o tym! Najważniejsze, że to nareszcie ten dzień. Dzień, w którym staniemy się wolne!- westchnęła Stephanie, jakby już była daleko od tego miejsca.
   Tylko czy w ogóle nam się uda? Niby mamy plan, ale zawodny ja cholera.

~*~
Sokra, że tak długo nic nie dodawałam, ale najpierw miałam mega dużo sprawdzianów i kartkówek, także sterczałam nad tzw. księgami mądrości... No, a teraz zaczęły mi się ferie i byłam u przyjaciółki, i... no nieważne, po prostu brak mi było czasu na posadzenie mojego spasłego dupska (zgrubłam ;__;) na najlepszym na świecie miejscu- moim łóżku i napisanie w miarę sensownego rossdziału (chociaż dla mnie jet beznadziejny...)
Ale za niedługo dodam nexta, bo już go piszę i po prostu taki bonus za lekko za długą nieobecność ;)

wtorek, 3 lutego 2015

4. "Nie było tu jeszcze żadnej gwiazdki z Hollywood'u."


CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!!!


  -Jestem zniszczona psychicznie!- krzyknęła Stephanie, wchodząc do naszego pokoju.
  -A ja zmęczona!- wydarła się Daisy.
  -Tak, ja też- zgodziła się z nią Sarah.- Śpię na łóżku!- dodała pośpiesznie.
  -Nie rozumiem ich. Nienawidzą tego co robią co wieczór, a mimo to jak wracamy do pokoju potrafią sobie żartować. Ze wszystkiego. Nawet z tej obrzydliwej pracy- skierowałam do Kate, kiedy razem przystanęłyśmy na progu, patrząc jak dziewczyny kłócą się o to,  która gdzie śpi. Pewnie znów wyląduję na piętrowym. Zawsze tam ląduję....
  -Wiesz.... One nie znają tego co ty znasz- odpowiedziała Kate, również obserwując nasze towarzyszki.
  -Co masz na myśli?- spytałam, nie rozumiejąc.
  -Tylko spójrz. Co wieczór decydujemy kto śpi na najlepszym łóżku, kiedy tym najlepszym łóżkiem stara, wygnieciona, potargana wersalka. Do wyboru jest jeszcze dwuosobowy materac, który stał się jedno-i-pół-osobowym materacem, do tego pełnym kurzu i zarazków lub piętrowe łóżko, z czego z góry łatwo zlecieć, a dół ma pęknięte belki odkąd tylko pamiętam. Na dodatek materace są twarde i drażnią skórę. Założę się, że jako aktorka miałaś własny pokój z wygodnym łóżkiem i prawdziwą pościelą, a nie dwoma kocami, którymi trzeba się dzielić- wytłumaczyła Kate. Przytaknęłam, bo to co powiedziała było szczerą prawdą.- Ty nie potrafisz cieszyć się z tego, że śpisz na wersalce lub dostajesz koc, który praktycznie nic nie daje- dodała blondyna. Nie mogę powiedzieć, że to mnie nie uraziło, jednak dziewczyna i w tej sprawie miała rację.- Nie myśl, że uważam, że jesteś rozpuszczona albo rozkapryszona. Po prostu zostałaś wychowana inaczej. Byłaś przyzwyczajona do czegoś innego, co nie znaczy, że miałaś proste życie.
  -Oj, nie. Na pewno było prostsze od waszego- zaprzeczyłam, wspominając historie, które opowiadała mi Stephanie. Każda z tych dziewczyn wiele przeżyła, ja się do nich nawet nie umywam. Wiem, że ponoć miałam macochę rodem z kopciuszka, może gorszą i kojarzę nienawiść do niej, ale to się nie liczy, bo tak naprawdę to nie ja to przeżyłam. Nie ta ja.
  -Nie mów tak. Życie aktorki to też nie sielanka. Niszczy psychiczne, czasem gorzej niż dawanie dupy w nocnym klubie przez całą noc i siedzenie zamkniętym na jednym piętrze przez cały dzień.
  -Skąd wiesz?- zdziwiłam się.
  -Nie wiem, ale się domyślam. Znam się na życiu i wiem, że żadne nie jest idealne. W każdym jest ból i cierpienie. My cierpimy w ten sposób. Ale są jeszcze gorsze cierpienia niż głodowanie czy gwałt- rzekła Kate, wciąż obserwując dziewczyny.
  -Jakie?- spytałam.
  -Samotność- odparła.- Cierpienie w grupie to jedno, ale wyobraź sobie, że jesteś tu sama, bez nas. Dostajesz jedzenie, którym nie musisz się dzielić i śpisz, na którym chcesz łóżku. Wolałabyś to?
  -Jasne, że nie- zaprzeczyłam szybko.- Gdyby nie wy, nigdy bym się tu nie odnalazła i nie wiedziałabym o co chodzi.
  -One wszystkie wiedzą co to znaczy być samotnym.
  -Ale to Stephanie była odrzucana w sierocińcu. Sarah i Daisy...
  -One też czuły się samotne. Wyobraź sobie mieć rodziców chorych psychicznie lub być bękartem w chrześcijańskiej rodzinie. Sarah czuła, że jest nie chciana, bo gdy wszyscy na nią patrzyli, widzieli grzech jej rodziców.
  -Sarah jest bękartem?- zdziwiłam się. O tym Stephanie nic nie mówiła. Kate przytaknęła.
  -Teraz, kiedy jesteśmy tu razem... One potrafią się cieszyć, bo mamy siebie. Tutaj nie są samotne. Żadna z nich nie była przywiązania do materialnych rzeczy, żeby cierpieć tak bardzo z powodu ich braku. Jesteśmy my, coś w stylu rodziny.... To wystarczy- zakończyła i już chciała iść, jednak ją zatrzymałam.
  -A ty? Dlaczego cały czas mówisz "one" zamiast "my". Żadna z nas nie zna twojej historii, czy to dlatego, że tak bardzo boisz się przeszłości, że nie potrafisz się cieszyć razem z nimi?- spytałam.
  -Ja jestem z całkiem innej bajki. Tak jak ty- blondyna nawet nie spojrzała mi w twarz. Czyżby bała się pokazać swoje emocje?
  -Ale...
  -To kto w końcu śpi na tej wersalce?- Kate udała, że mnie nie słyszy.
  -Sarah- mruknęła Daisy i położyła się na materacu.- Laura, chcesz spać ze mną?- spytała mnie.
  -Jasne- uśmiechnęłam się, zamknęłam drzwi od pokoju i położyłam się obok drobnej dziewczyny.
  -Stephanie?- spytała w pewnym momencie Daisy.
  -No?- odparła Ruda znad górnej części piętrowego łóżka.
  -Widziałaś tego gościa?- zagadnęła moja materacowa sąsiadka.
  -Jakiego?- Staph nie wiedziała o co chodzi. Jak z resztą my wszystkie.
  -No tego co cię dziś obczajał. Wiesz... siedział przy barze, taki blondyn- wytłumaczyła Daisy. Blondyn... Czy zawsze muszę myśleć tak o Rossie?
  -Ten z brązowymi oczami?- spytał rudo-włosa. Brązowe oczy? Przypadek? Nie sądzę... Choć to i tak pewnie jakiś przypadkowy człowiek. Czy tylko Lynchowie posiadają jasne włosy i ciemne oczy?
  -No, chyba.. Nie jestem pewna- rzekła lekko zdezorientowana Daisy.
  -Zaraz, zaraz... Chcecie powiedzieć, że widziałyście kolor oczu jakiegoś gościa w ciemnym burdelu?- zakpiła Sarah.
  -Przecież mówię, że nie jestem pewna!- oburzyła się Daisy.- To Steph powiedziała, że ma brązowe oczy.
  -Nie ma to jak wsparcie przyjaciółki- burknęła coraz bardziej zmęczona Ruda. Po chwili jednak zachichotała razem z resztą z nas.- Ale ten facet, który mnie dziś zamówił miał brązowe oczy. Może to dlatego pomyślałam, że ten blondyn też- tłumaczyła dziewczyna.
  -Fuj! Patrzysz w oczy tym wszystkim oblechom?- spytała Sarah, a ja poczułam jak Daisy obok mnie się wzdryga.
  -Temu spojrzałam- zgodziła się Stephanie.- W sumie były ładne... A on był nawet miły- dodała.
  -Facet w burdelu? Miły? Dla dziwki?- zdziwiła się Sarah.
  -No. Nie każdy tu przychodzi, bo jest chamem, którego żadna nie chce. Ten mi powiedział, że nie zbyt wie jak się to robi.
  -Ale co?- spytała Daisy.
  -No TO. Ogólnie- odparła Steph.
  -Ach, a ty mu biedna uwierzyłaś?- zaśmiała się dziewczyna obok mnie.
  -Coś ty! Nie jestem naiwna. Najpierw myślałam czy mu nie przywalić, bo próbuje mnie nabrać jak jakąś debilkę, ale potem zaczęłam mu wierzyć- Steph zaczęła chichotać pod koniec wypowiedzianego zdania.
  -Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie?
  -Miał małego!- nasz śmiech wypełnił cały pokój, kiedy Ruda udzieliła nam odpowiedzi.

   Biegłam przez las. Nie wiem dokładnie jak się w tym lesie znalazłam, ale jestem pewna, że biegłam, bo musiałam. Uciekałam przed wilkami. Krwiożercze bestie goniły mnie w jednym celu- chciały mnie zabić. Nagle zobaczyłam światełko, docierające do mnie przez szpary między gałęziami drzew. To słońce! Tak dawno go nie widziałam!
   Biegłam dalej. Teraz już nie do końca uciekając, a szukając schronu. Podążałam za jasnym światłem, ponieważ wiedziałam, że jak do niego dotrę, będę bezpieczna. Już tak niedaleko, jeszcze tylko parę metrów. Już prawie, już prawie. Już czułam ciepło, wdzierające się do skrawka lasu. Miałam zrobić ostatniego decydującego susa, kiedy jedna z bestii złapała mnie za nogę. Upadłam, a ona zaczęła mnie szarpać za kończynę. Bolało jak cholera, ale nie mogłam się poddać. Nie tutaj, nie teraz. Byłam prawie wolna, nie mogłam dać się pokonać temu strasznemu stworzeniu.
   Powoli czułam jak całe ciepło, którego znajdowało się we mnie tak wiele, gdzieś ucieka. Traciłam siły, przestawałam walczyć ze szkaradnym wilczyskiem. Zamknęłam oczy, czekając na śmierć.
   Nagle zaczęłam robić się mokra. Nie chciałam patrzeć na krew, której pewnie zaczynało się wylewać ze mnie coraz więcej, dlatego zacisnęłam powieki jeszcze mocniej. Ale wtedy coś do mnie dotarło. Dlaczego ciecz otoczyła mnie tylko przy głowie, szyi i rękach, skoro to dolna kończyna ucierpiała? Postanowiłam otworzyć oczy i zobaczyć co się dzieje. Okazało się, iż to co brałam za krew było wodą, wypływającą z nieznanego mi źródła.
   Poczułam, że staję się silniejsza. Noga przestała mnie boleć, a wilk wylądował martwy obok pnia, na który runął, gdy zaraz po dosięgnięciu go moimi rękoma, odepchnęłam go od siebie. Wstałam. Rozglądnęłam się za światłem, w którego stronę wcześniej podążałam, a kiedy je znalazłam, zerwałam się z miejsca z niesamowitą szybkością. Teraz już nic mnie nie goniło. Żadne inne zwierze nie odważyło się do mnie podejść, choć wiedziałam, że jest ich tu wiele i bardzo chcą pomścić swojego towarzysza, wciąż spoczywającego bez ruchu przy starym pniaku.
   Wreszcie dobiegłam do światła. Przekroczyłam ostatnie gęstwiny lasu i znalazłam się na łące. Skądś znałam to miejsce, ale nie mogłam sobie przypomnieć... Posłane złotymi różami bez kolców, srebrnymi konwaliami i fiołkami, obsypane małymi diamencikami niczym kroplami rosy, zachęcało by się na nim wylegiwać lub spacerować po nim przez wieczność. Z trzech stron otoczone było lasem, z którego przed chwilą udało mi się wydostać, natomiast naprzeciw mnie znajdowało się jeziorko, a za nim wodospad. Musiałam znać to miejsce, przecież gdzieś je już widziałam...
   Nagle zobaczyłam cień. Był to cień człowieka, który znajdował się tuż obok mojego cienia. Ktoś obok mnie stał. Odskoczyłam na tylne kończyny, sycząc jak drapieżnik, nim zorientowałam się kto to.
  -Ross...- szepnęłam.
  -Laura- odpowiedział. To był ten sam blondyn, dałabym sobie głowę uciąć, ale wyglądał jakoś inaczej. Wzrok miał poważny: poważniejszy niż gdy brzdąkał sobie coś na gitarze w jakimś kącie. Włosy były potargane jak zwykle, ale też było w nich coś obcego. Ubrany w białą koszulę i białe rurki, przypominał mi anioła.
  -Co tu robisz?- spytałam pierwsza.
  -A ty?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Głos też miał inny. Delikatniejszy, łagodniejszy...
  -Uciekałam przed wilkami, a tutaj odnalazłam spokój- rzekłam.
  -Zawsze tutaj odnajdywałaś spokój- szepnął.- Ale ja nie pytam o to... Pytam o to dlaczego nie ma cię przy mnie?- tłumaczył.
  -Ross, kiedy ostatni raz cię widziałam, nazwałem mnie dziwką- broniłam się.
  -Niemożliwe- zaprotestował, zanim zdążyłam zakończyć zdanie.
  -W takim razie co? "Rocky, zamawiałeś dziwkę" to niby ja powiedziałam?- wściekłam się. Jak on mógł? Najpierw mnie obrażać, a później się tego wypierać.
  -Gdzie jest moja dawna Laura?- spytał blondyn, jakby zdziwiony całą tą sytuacją.
  -A gdzie jest mój dawny Ross?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
  -Jestem tu cały czas. Czekam na ciebie i potrzebuję cię- odparł powoli.
  -To ja potrzebuję twojej pomocy! Nie wiem o co chodzi Ross. Nagle znalazłam się w innym świecie, innym wymiarze, którego nie rozumiem. Tamte problemy... To było nic w porównaniu z tym! Tylko, że tutaj, w tym świecie ty nie wiesz kim ja jestem, nazywasz mnie dziwką. I nie zaprzeczaj! Słyszałam cię i wiem co mówiłeś. Nie próbuj mi teraz wmawiać, że kłamię.
  -Inny wymiar?- spytał, marszcząc czoło. Chciałam mu wszystko wytłumaczyć, wyjaśnić, lecz nie dane było mi to zrobić, bo dostałam czymś ciężkim w łeb.

   Otworzyłam oczy, wracając do szarej rzeczywistości.
  -Wstawaj Dzidzia- Stephanie pomachała mi przed twarzą.
  -Ughbleeejammmlalala- odpowiedziałam, wyrażając tym swoje zmęczenie, przewróciłam się na brzuch i próbowałam zakryć wszechobecną jasność (ktoś zapalił światło) ramionami.
  -Ej, poważnie, wstawaj!- rudo-włosa zaczęła mną szarpać. No cóż.. i tak już nie pośpię.
  -O co chodzi?- spytałam, spojrzawszy w jej stronę.
  -Szkolenie- mruknęła Sarah, nawlekająca na siebie szary t-shirt, ten sam, który nosiła wczoraj i przedwczoraj, i przed-przedwczoraj, i jeszcze wcześniej.
   Tutejsze warunki są przerażające. Dostajemy jedzenie raz dziennie i to w dodatku butelkę wody i zupę, która nie wiadomo z czego jest lub zwykły suchy chleb bądź macę. Śpimy na zepsutych łóżkach, pochodzących z jakiegoś- nie wiem- średniowiecza! Trzy razy na tydzień przechodzimy tu mycie, które odbywa się w starej łazience pełnej grzybów i nawet ciuchów mamy tylko tyle, żebyśmy nie chodziły gołe. A to znaczy, że na pięć osób przypada pięć kompletów ubrań, czyli każda z nas posiada szary t-shirt do połowy uda i czarne leginsy, jedne majtki, jeden stanik, jedne skarpetki (dlatego wszystkie generalnie chodzimy boso), plus jedne stare, za duże trampki. A co się dzieje, gdy musimy to wszystko wyprać? Otóż pranie odbywa się tu w każdą sobotę, a wtedy dają nam po czymś w stylu bokserki i czystych majtkach o trzy rozmiary za dużych.
  -Szkolenie?- spytałam, wyrwawszy się z zamyślenia.- A co to?
  -Wiesz...
  -Nie wiem czy na pewno chcesz to wiedzieć- powiedziała Daisy, wchodząc w słowo Kate.
  -Skoro i tak mnie to czeka- mruknęłam.- I tak już gorzej być nie może.
  -No więc Szkolenie to coś takiego, przez co przechodzimy raz w miesiącu- zaczęła Stephanie.- Polega na tym, że łączone są wszystkie grupy, wiesz... nas.. i jesteśmy dobierane w pary, po czym musimy się ze sobą ruchać na oczach tych wszystkich idiotów, którzy nami, że tak powiem rządzą.
   Zatkało mnie. Zmuszają nas do lesbijskiej masowej orgii? Spojrzałam na dziewczyny, jednak widząc ich miny coś mi tu nie pasowało...
  -To nie jest ta najgorsza część?- spytałam, wiedząc już jaka padnie odpowiedź.
  -Nie- prychnęła Kate.- Później nasza "komisja" jest zbyt podniecona, żeby tak zwyczajnie wyjść. Podchodzą sobie, do której chcą i traktują ją jak zwierze.
  -To już nawet nie jest praca pod przymusem, jak to co robimy co wieczór- kontynuowała Daisy.- Wiesz, że żadna z nas jej nie lubi i każda się jej wstydzi. Ale tysiąc razy bardziej wolałabym spełniać zachcianki jakiegoś obleśnego, napalonego grubasa, który wciąż mieszka z matką choćbym to miała robić całą noc, niż iść tam teraz.
  -Oni nas zwyczajnie gwałcą- Stephanie wyglądała jakby się miała zaraz popłakać.- I to nawet... No w burdelu u góry zawsze znajdzie się skurwiel, który będzie chciał się wyżyć! Ale ich... ich jest tak dużo i ja...- pierwsza łza popłynęła po jej policzku.- Ja...
  -Przestań Stephanie- przy Rudej przykucnęła Kate i złapała ją mocno za rękę.- Nie trać na nich łez, bo nawet tego nie są warci. Wiem, że to trudne, ale przetrwamy to. Razem. Tak jak co miesiąc. Tyle razy dałaś radę, a teraz nie? Jesteś silna, wiesz to. Steph, Steph, spójrz na mnie... Hej, popatrz na mnie- nie widziałam u Kate jeszcze takiej powagi i pewności z jaką się teraz odezwała.- To ostatni raz. Uciekniemy stąd, ale musimy przetrwać ten ostatni raz. Ostatni raz, obiecuję. Ufasz mi?
   Po pewnym czasie Kate udało się uspokoić Rudą. Założyłam koszulkę i leginsy na moją brudną bieliznę, ubrałam trampki, rozczesałam włosy palcami, a następnie spięłam je w warkocza. I razem z dziewczynami wyszłam na korytarz. Bałam się tego co mnie czeka. Ale w końcu tamta ja przeżyła to już tyle razy, a mnie się nie uda? Tylko czy jestem na tyle silna? Aktorka.. Piosenkarka.. Zmierzałam się już z trudnościami, takimi jak prześladowanie przez psycho-fana, hejtowanie przez połowę kuli ziemskiej czy nawet fałszywe znajomości, ale czy temu podołam?
   Byłyśmy już przy schodach, prawie zmieszałyśmy się z tłumem innych kobiet, kiedy Kate przycisnęła mnie do ściany.
  -To nie są przelewki Laura. Kiedy tamta ty pierwszy raz była na ostatnim piętrze, tam gdzie się to wszystko odbywa- poczułam jak dziewczyna się wzdryga.- To nie był twój najlepszy występ. Dwa miesiące musiałyśmy maskować twoje ślady po licznych uderzeniach. Nie chcę znów patrzeć na to jak cierpisz.
  -Nie wytrzymałam?- spytałam łamiącym się głosem.


  -Nie. Kiedy pierwszy z nich zaczął się do ciebie dobierać, tak go urządziłaś, że już nigdy nie będzie mógł mieć dzieci. Później wynieśli cię z sali, a ja myślałam, że więcej cię nie zobaczymy... Wiesz... kiedyś, zanim  Sarah się tu dostała, nie byłam sama. W pokoju mieszkałam z dwiema dziewczynami: była Betty i Lola. Wytrzymały ze trzy Szkolenia. Przy czwartym Lola wpadła w histerię i kiedy jeden z Nich kazał jej zająć się "swoim przyjacielem", szlak ją trafił i rzuciła się na niego. Zaczęli ją wyciągać z sali, ale wtedy... wtedy Betty rzuciła jej się na pomoc. Zabrali obie. Lola już nie wróciła do pokoju, natomiast Betty tak. Miała jednak zbyt dużo uszkodzeń, zbyt dużo ran. Umarła następnego ranka- w oczach Kate zaczęły kręcić się łzy. Jeszcze nie widziałam żeby płakała.- Później jak zjawiły się Sarah, Daisy, Steph, bałam się, że im też może się coś takiego stać. Ale one okazały się silne. Ty tylko za pierwszym razem przeżyłaś szok, później znosiłaś to tak jak my. Ale czy ta ty da radę? Nie było tu jeszcze żadnej gwiazdki z Hollywood'u. Bycie sławnym niszczy psychikę, jednak nie wiem czy na to jest ona przygotowana.
  -Co mam robić?- wyszeptałam.
  -Nie protestować- odpowiedziała i pociągnęła mnie w stronę tłumu. 

~*~
Dzień dobry drodzy państwo! Jak tam życie? 
W sumie to trochę dziwne tak nagle pisać zwykłe rzeczy, kiedy dziesięć sekund temu byłam w "szarym świecie Laury" xD A, że ja się zawsze wczuwam w te wszystkie klimaty... No cóż. 
Kurde, chcę już ferie -.- Tak dawno były święta, a teraz tsza do szkoły popitalać.
+ chcę jeszcze dodać, że straszne słabo tu z komentarzami :(
Nie czyta mnie tak dużo osób, ale ja czuję się jakbym pisała- tak naprawdę- dla nikogo. To jest jednak praca, żeby coś napisać. Tak, przyjemność też. Mam dużo pomysłów, ale czasem żeby je złączyć ze sobą muszę parę razy zastanawiać się nad nawet jednym słowem, które chcę napisać.
Miałam skończyć z pisaniem, ale nie potrafiłam i mimo, że już nie mam świra na punkcie R5 i Laury (dalej ich lubię, ale nie jestem już psych-fanem) postanowiłam wymyślić nową historię. Może jest troszkę inna, (no żadnej podobnej nie czytałam, sorry) ale jest moja. I naprawdę wkładam dużo serca w pisanie jej. 
I taka praca dla nikogo... No może mam ileś tam wyświetleń (choć sądzę, że jest ich stanowczo za mało), ale komentarzy... Czy to taki problem, żeby napisać choć dwa miłe/niemiłe słówka? 
Na razie nie zastanawiam się nad odejście, nie chcę odchodzić. Ale kiedy nie widzę komentarzy pod rossdziałem albo jest tylko jeden, to smutno mi się robi. Serio. I jak dalej tak będzie, to pewnie zacznę się zastanawiać nad odejściem...