piątek, 20 lutego 2015

5. "Ufam wam [...] Czy wy mi też ufacie? "

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!!!



  -Zamknij się i nie ruszaj- nakazała Sarah, ale nie mogłam wytrzymać w miejscu choćby przez sekundę. Zerwałam się z krzesła, a sterylna nitka, która sterylną w rzeczywistości była może z dziesięć lat temu, i która była już w połowie do mnie przyszyta, pociągnęła za sobą igłę, wyrywając ją z rąk brunetki.- Laura!- fuknęła.
  -Nie mogę tak siedzieć i czekać. Nie mogę i nie rozumiem jak wy możecie!- krzyknęłam w stronę trójki dziewczyn.
  -Laura...- zaczęła Daisy, próbując mnie uspokoić, ale nie chciałam, żeby traciła na to czas.
  -Nie, nie będę ani trochę spokojniejsza! Nie rozumiecie, że przeze mnie Kate jest teraz... w prawdopodobnie najgorszym miejscu na ziemi i jest poddawana torturom?! Nie rozumiecie?!- powtórzyłam.
  -Oczywiście, że rozumiemy, ale...
  -Steph, przecież jeszcze przed tym jebanym Szkoleniem ona cię pocieszała, mówiła, że wszystko będzie dobrze. Że uciekniemy- przerwałam rudo-włosej.- A miałyśmy uciec wszystkie razem. Nie pamiętasz?
  -Tak, pamiętam Laura, tylko, że...
  -I co, teraz ją zostawimy i zwiejemy same?- nie dawałam żadnej z dziewczyn dojść do słowa.- Bez Kate?
  -Nie chcemy zwiać same, ale czy ty nie widzisz, że jej tu nie ma? Zabrali ją i żadna z nas już nie wierzy żeby nam ją oddali- powiedziała Sarah.
  -Nie wierzycie?- spytałam, a w moich oczach zaczaiły się łzy.- Przecież... przecież Kate nam wszystkim pomagała, była tu najdłużej, wprowadziła nas w ten okropny świat, pilnowała każdą z osobna, opiekowała się nami. A wy chcecie ją zostawić...

    To było najdłuższe popołudnie w moim życiu. Pełne stresu i samotności. Jeszcze nigdy nie czułam się tak bezradna. Byłam smutna, zła, zmęczona i załamana. I każde z negatywnych określeń nastroju również do mnie pasowały.
    Siedziałam na piętrowym łóżku i nie odzywałam się do żadnej z dziewczyn. Wkurzyły mnie, bo z miejsca się poddały. Ale unikałam rozmów z nimi też dlatego, bo było mi wstyd. Czułam się... Nie. Ja byłam odpowiedzialna za los Kate. To przeze mnie i moją głupotę jest tam gdzie teraz jest. A mówiła mi, ostrzegała mnie, żebym nie protestowała. Jedno małe głupie polecenie i czym za nie zapłaciłam? Gdybym mogła odpowiedzieć "własnym życiem" nie byłoby to taki cios. Ale życie Kate to zupełnie inna sprawa. Mam ochotę się powiesić za swoją głupotę. Chciałabym, żeby to był koszmar. Żeby to wszystko było koszmarem. Żebym obudziła się teraz we własnym ciepłym i miękkim łóżku, żeby Vanessa mnie pamiętała, żeby Ross nie uważał mnie za dziwkę...
    Położyłam się na plech i próbowałam choć na chwilę od tego wszystkiego uciec.

   Znalazłam się na łące. Znałam ją- te same kwiaty, drzewa, jezioro... Na pewno nie był to mój pierwszy raz w tym miejscu. Nie wiedziałam kiedy, ale byłam tu już.
   Zaczęłam się rozglądać, próbując coś wypatrzeć, tyle że nie miałam pojęcia czego szukam. Wiedziałam natomiast, że jak znajdę owe coś, to je rozpoznam.
   Miałam rację. Gdy moje oczy napotkały blond czuprynę, wiedziałam, że muszę podejść, do osoby, która była jej właścicielem. Chciałam zawołać postać z imienia, jednak nie znałam go, chociaż wiedziałam, że powinnam, że to był ktoś dla mnie ważny. Otworzyłam usta, myśląc głupio, że nazwisko samo nasunie mi się na język.
   Postanowiłam ruszyć z miejsca i podejść do tajemniczego człowieka. Tyle, że nie potrafiłam władać moimi nogami. Gdy próbowałam iść na przód, one na złość kierowały się w przeciwną stronę. Nie zbliżałam się do osoby lecz do jeziora, które, choć krystalicznie czyste, sprawiało wrażenie fałszywego i brudnego.
   Najpierw stopy, później łydki, kolana i uda, aż zniknęły i biodra, brzuch, ręce, szyja... Choć moje usta były jeszcze nad powierzchnią wody, już zaczęłam się dusić. Zamknęłam oczy, czekając na śmierć. Tyle, że ona nie nadeszła. Woda zniknęła, nie niewoliła mnie już. Czułam, że kucam na czymś zimnym. Otworzyłam oczy.
   W tym samym momencie usłyszałam przerażający krzyk. Krzyk bólu, rozpaczy i bezradności. Krzyk kogoś, kogo dobrze znałam. Krzyk osoby, do której próbowałam podejść na łące.
   -Ross!- wrzasnęłam i natychmiast tego pożałowałam. Wiedziałam, że nie jestem tu bezpieczna. Pomimo, iż w burdelu, w którym teraz mieszkałam, nie znałam każdego zaułka, byłam pewna, że właśnie w nim się znajduję.
   Usłyszałam kroki. Ktoś po mnie szedł. Ktoś mnie usłyszał.  Teraz już panowałam na swoim i nogami, czułam to. Ale co mi po tym, skoro i tak nie mogłam nigdzie uciec. Stałam w pustym korytarzu. Prowadzącym tylko w jedną stronę. Ludzie, którzy po mnie tu idą, zaraz mnie zobaczą i nic tego nie zmieni. Poddałam się. Zamknęłam oczy.
   Znów usłyszałam krzyk. Ten był o wiele głośniejszy i nie miał na celu by dać upust bólu i cierpieniu. To były słowa. Ktoś wyraźnie nawoływał o pomoc... Ross nawoływał o pomoc.
   Otworzyłam oczy, krzyki nie ustawały, tak samo jak kroki zbliżających się wrogów. Ale coś się jednak zmieniło. Korytarz, w którym się znajdowałam nie był prosty, a pełen różnych i zawiłych zakrętów. I za którymś z nich Ross czekał na moją pomoc.
   Natychmiast zerwałam się z miejsca, próbując biec za jękami rozpaczy. Ale ta trasa wydawała się nie mieć końca. Wciąż się gubiłam, a nawet jeśli skręciłam w dobrą stronę, krzyk Rossa nie stawał się głośniejszy, za to kroki ścigających mnie osób tak. Jednak to była trasa, którą powinnam była podążać.
   Wybiegłam na pusty hol. A krzyk Rossa zaginął gdzieś. Zgubiłam go pomiędzy dźwiękami rozpaczy innych osób. Zajęło mi to dobre dziesięć sekund, żeby zorientować się, że znam te wszystkie głosy. To byli moi rodzice, Vanessa, R5, Steph, Sarah i Daisy, nawet moja stylistka z planu. Krzyków było do potęgi, ale w żadnym z nich nie doszukałam się głosu Rossa. Ani głosu Kate.
   Kate... Kate, gdzie jest Kate?
   Rozglądnęłam się w około. Hol był okrągły i ogromny. Stałam na jego środku, a gdzie nie spojrzałam, znajdywałam celę, a w niej jedną z krzyczących osób. Ale Kate nie było...
   Powrócił ten krzyk, za którym tu przybiegłam. Krzyk Rossa. Dochodził z jednej z cel.
   Ale to nie jedyna rzecz, która powróciła. W holu znaleźli się ludzie, którzy gonili mnie cały czas. Byli ubrani w białe kombinezony, a w rękach mieli jakieś dziwne kije. Zobaczyli mnie i zaczęli do mnie podchodzić. Musiałam uciekać. Ale musiałam też znaleźć Rossa. Po to tu przyszłam.
   Odszukałam wzrokiem celę, z której dochodził jego krzyk i zerwałam się w jej kierunku. Na pozór wydawała się pusta, ale gdy dzieliły mnie od niej ze dwa metry, gdy poczułam dłonie ludzi w białych kombinezonach oplatające każdą część mojego ciała, zobaczyłam w niej człowieka. Spojrzał mi w oczy z taką bezradnością i prośbą o pomoc, jakiej nigdy dotąd u nikogo nie widziałam.

   Otworzyłam oczy i wstałam zbyt szybko, żeby osłonić moją głowę, przez zderzeniem z sufitem. Ale nie obchodziło mnie to.
   Spojrzałam na trzy dziewczyny, które znajdowały się ze mną w pokoju. Mój wzrok widać je zaniepokoił, gdyż przerwały jakąś dyskusję i czekały z niepokojem aż coś powiem. A ja widziałam co mam im do powiedzenia.
  -Wiem gdzie jest Kate- szepnęłam.

  -Laura, oszalałaś?- spytała Stephanie, śledząc moje dłonie, które za wszelką cenę próbowały otworzyć zamek od drzwi za pomocą wsuwki do włosów.        
  -A czy wyglądam jakbym oszalała?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, nie zaprzestając czynności.
  -Tak- rzekła Sarah.- Powiedziałaś, że wiesz gdzie jest Kate, ale niby skąd ty to możesz wiedzieć, skoro nie opuszczałaś pokoju tak samo jak my?
  -Opuściłam pokój- zaprotestowałam.
  -Laura, sen się nie liczy. To wytwór twojej wyobraźni- powiedziałam Daisy, rozumiejąc jako jedyna z trójki sens mojego ostatniego zdania.
  -Moja wyobraźnia tego by nie wytworzyła. Poza tym... Dziewczyny ufam wam. Jakby któraś z was powiedziała, że znalazła sposób na odnalezienie Kate, to bym jej posłuchała. I uwierzyła, chociażby był to najbardziej absurdalny sposób jaki kiedykolwiek słyszałam. Czy wy mi też ufacie?
  -Ufamy ci, ale... Ale Laura... Minęło już parę godzin. Nikt raczej ni wytrwałby tak długo. Kate może... wydaje mi się, że ona...- po policzku Stephanie poleciała łza.
  -Ja wiem, że żyje. Widziałam ją. Widziałam jak bardzo nas potrzebuje. Nas wszystkie.Bo bez was nie dam rady- wyciągnęłam wsuwkę z dziurki na klucz, wiedząc, że nie potrafię otworzyć drzwi.
  -Daj to  Beztalencie- Daisy wyciągnęła do mnie dłoń, a ja posłusznie podałam jej wsuwkę. Patrząc jak zaczyna wykradać się z pokoju, myślałam o Rossie. On zawsze nazywał mnie Beztalenciem. Myślałam, że więcej tego nie usłyszę.
  -Dobra, otworzone- rzekła Daisy. Rzeczywiście, drzwi były otwarte. Wiedziałam, że Daisy ze mną pójdzie, ale nie byłam pewna co z resztą. Spojrzałam na pozostałe dwie dziewczyny z pytającą miną.
  -Prowadź- powiedziała Stephanie.
  -Mam nadzieję, że wiesz, na co nas ciągniesz. To misja samobójcza- dodała Sarah.
  -Albo wszystkie, albo żadna. Inaczej nie uciekniemy. A jak mamy uciec wszystkie, skoro nie ma jednej z nas?- spytała Stephanie. Uśmiechnęłam się szeroko. Jak ludzie się zmieniają, gdy brak im nadziei... Kiedy parę godzin temu szliśmy na Szkolenie, wszystkie zachowywałyśmy się normalnie...  normalnie jak na zmuszane do seksu, zagubione dziewczyny, które wiedzą, że kiedyś uciekną z tego burdelu... Ale przyskrzynili Kate. Przez moją głupotę. I teraz ona cierpi i nas potrzebuje, a my ją prawie zostawiłyśmy. Brak nadziei... To dlatego dziewczyny próbowały zachowywać się jak gdyby nigdy nic, starały się udawać pogodzone ze stratą Kate. W środku były rozdarte, bo brak im było nadziei.
   Ale ja im ją przyniosłam. I teraz znów są sobą. Bo co z tego, że mamy jedną szansę na milion w odnalezieniu Kate, a później w jej uratowaniu? No co z tego? To nasza przyjaciółka i jest zdecydowanie warta tego żeby za nią cierpieć. W końcu ona teraz cierpi za mnie...
   -Ale Dzidzia... Ty wiesz, że jak już wyciągniemy Kate, to będziemy musiały stąd spieprzać?- spytała mnie Sarah.- No, bo niby mamy z nią tu wrócić? Na pewno nikt nie zauważy!- prychnęła.
   -No tak...- ratunek równa się ucieczka.- Daisy, zamknij te drzwi. Trzeba wszystko zaplanować.

    Siedziałyśmy nad tym już trzy godziny i dalej nic nie miałyśmy... Niby widziałam w śnie korytarze, ale co mi to da, skoro nie wiem jak mam do nich dotrzeć?
  -Jeszcze raz... Przecież musimy to wiedzieć! Dobra, może i nie spacerujemy swobodnie po całym budynku, ale trasę na górę, do burdelu znamy. Trasę na Szkolenie też...- jęknęła Sarah.
  -Ammm... ja nie znam- powiedziała Daisy.- Zawsze lądowałam gdzieś w środku tłumu, nie wiem jak się chodzi na Szkolenie.
  -W zasadzie to ja też- przyznała się Stephanie.
  -Chwila... Jak szłyśmy tam dziś, to Kate odciągnęła mnie na od reszty, żeby powiedzieć mi o... amm, żeby mnie przygotować i później doganiałyśmy resztę, ale same. Wydaje mi się, że pamiętam jak się tam szło- powiedziałam.
  -Jest jedno ale... Bo skąd wiesz, że tą samą drogą trafisz na ten  twój korytarz?- zapytała Sarah. Wszystko rozchodziło się o dwie rzeczy. Pierwsza, musiałyśmy dojść do korytarza z mojego snu, bo gdy trafimy tam, ja znajdę drogę do holu co jest równoznaczne z odnalezieniem Kate. Wiem, że ta trasa, te krzyki.. to był sen. Jednak to nie był TYLKO sen. Nie. Coś mi podpowiadało, że to jest droga do wolności Kate. Droga do naszej wolności... Drugą sprawą był plan ucieczki z tego więzienia, ale żeby zrealizować punkt dwa, najpierw musiałyśmy zrealizować punkt jeden.
  -Laura?- brunetka wyrwała mnie z zamyślenia. Tylko, że ja nie miałam na to żadnej odpowiedzi.
  -Bo ten budynek nie jest taki wielki. Każda z nas z niego uciekała na początku swojej męki tutaj- zauważyła mądrze Daisy.- Co? Wy się mu nie przyglądałyście?
  -Było ciemno..- mruknęła Steph.
  -A ja mam wadę wzroku i zero okularów- dodałam.
  -W takim razie zdajemy się na ciebie Mała.
  -No to... Moim zdaniem ten budynek ma góra dwa piętra- zastanowiła się Daisy.
  -Plus parter i piwnica- dodała Sarah.
  -Piwnicę zajmują wszystkie... pracownice. No, są tu nasze pokoje- rzekła Sephanie.
  -Klub zajmuje parter i całe pierwsze piętro- powiedziała Sarah.- Na parterze znajduje się poczekalnia i jest tam bar i w ogóle, a wyżej jest teren, na którym my musimy się zajmować ludźmi... w woli ścisłości.
  -Czyli zostaje jeszcze jedno piętro- podsumowałam.- Na którym odbywa się Szkolenie. Na pewno jest wyżej niż klub, bo wiem, że go mijaliśmy.
  -A z tego co pamiętam, wychodząc dziś z sali słyszałam krzyki- powiedziała Daisy.
  -Krzyki?- zainteresowałam się.
  -Tak. To było na takim... korytarzu...- dokończyła, a następnie zrobiła tak zwany facepalm.- Jaka ja głupia! Straciłyśmy przeze mnie parę godzin, a ja... eh!
  -I tak nie wyjdziemy stąd przed nocą- pocieszyła ją Steph.- Kiedy myślałam o ucieczce, zawsze brałam pod uwagę noc. Najlepiej jak się przebierzemy w stroje i czmychniemy gdy wyjdziemy z piwnicy- zaproponowała.
  -To chyba nie jest najlepszy pomysł- zaprotestowała Sarah.- To znaczy chodzi mi o to, żebyśmy nie znikały wszystkie naraz, bo zaczną podejrzewać... Tylko dwie z nas mogą pójść. Jedna żeby pomagać Kate, która zapewne sama nie da rady ustać na nogach i druga, Laura, która jako jedyna zna drogę.
  -A co z pozostałymi dwiema?- spytała Stepanie.
  -Będą robić to samo co każdego innego wieczoru. Jak ratunek się nie uda, to zostają jeszcze dwie dziewczyny, które mogą pomóc, poza tym raczej nikt nie będzie nas wtedy podejrzewał.
  -Ale skąd te dwie będą wiedziały kiedy i czy w ogóle mają uciekać?
  -Jak już Laura i któraś z nas uratują Kate, jedna przyjdzie po te, które zostaną w klubie. A jak nie przyjdzie, to znak, że się nie udało i wtedy pozostają dwie, które mogą jeszcze ocalić resztę- wytłumaczyła do końca Sarah.
  -To jak się dzielimy?- spytała Daisy.
  -Ja pójdę do klubu, Laura po Kate. Daisy idź z Laurą, a ty Steph zostaniesz ze mną.
  -Dobra.
  -Ok.
  -Ale jest jeszcze jedna sprawa- zaczęła rudo-włosa.- Jak już się stąd wydostaniemy, musimy się gdzieś chować. On będzie nas szukał, bo będzie się bał, że pójdziemy na policję- powiedziała.
  -Będzie się bał policji?- nie zrozumiałam.
  -Tak. Wiesz, mafia i te sprawy. A na przykład Stephanie widziała go z twarzy i bez trudu go opisze. Kate zresztą też- wytłumaczyła Daisy.
  -Może skryjemy się w jakimś hotelu?- zaproponowała Sarah.
  -No nie wiem. Tutejsze hotele? Stać nas będzie na jakąś noc w jakimś maleńkim pokoiku i to tylko dla jednej-stwierdziłam.
  -A mój dom?- spytała Daisy.
  -Mała, nie chcę cię martwić, ale twój dom nie jest najlepszym rozwiązaniem. Wątpię, że nas tam nie szukali- powiedziała Sarah, a ja dostrzegłam przerażenie w oczach Daisy.
  -A moi rodzice?- zaniepokoiła się.
  -Jest lato, a ty im wysyłasz wystarczająco kasy, żeby sterczeli cały czas pod monopolowym- powiedziała Stephanie, czym trochę uraziła Daisy.
  -Ma rację. Mała, sama mówiłaś, że twoi rodzice rzadko bywali w domu, gdy jeszcze tam mieszkałaś. Raz na jakiś tydzień czy coś- dodała Sarah.
  -A co jak to będzie akurat ten raz?- spytała dziewczyna.
  -Możemy im wysłać anonimowy list- zaproponowałam.- Jak chcą to posłuchają.
  -Tak, to jedyne co możemy zrobić- zgodził się brunetka.
  -Nie!- zaprotestowała Daisy.- Nie zgadzam się na to! Nie zostawię moich rodziców na Jego pastwę!
  -Mała...
  -Nie, Stephanie! Oni będą w domu, a my schowamy się u nich!
  -Daisy, twoje wysyłki pieniężne są kontrolowane. On wie, gdzie wysyłasz kasę- kiedy Ruda próbowała przetłumaczyć dziewczynie do rozsądku, spojrzałam na brunetkę obok mnie. Tylko Daisy nie domyślała się prawdy, a my wolałyśmy jej nie uświadamiać.
   A prawda była taka, że zapewne wszystkie pieniądze, które dwudziestolatka przekazywała do wysłania, były tak naprawdę zabierane prze Niego. Skoro siedzi w jakiejś mafii i tak bardzo boi się, że ktoś z nas może zgłosić jego odnalezienie na policji, to na pewno nie wysyła dobrodusznie tych wszystkich kopert, które Daisy wkłada do jednego wielkiego wora na listy, które z kolei są wysyłane do rodzin i przyjaciół tych wszystkich nieszczęśnic, mieszka... yyy, więzionych tutaj kobiet. Choć ja wątpię, że cokolwiek jest wysyłane...
  -Dobra, pójdziemy do twojego domu, ale nie skryjemy się tam- uległa Stephanie.- Oddamy twoich rodziców do jakiegoś domu starców, a same zwiejemy gdzie indziej. Zadowolona?
  -Tak- odparła Daisy, a w jej głosie było słychać ulgę.
  -Ale jak nikogo nie będzie w domu, to nie zostajemy i nie czekamy na nich, jasne?- powiedziała twardo Sarah.
  -Amm...
  -Jasne?- powtórzyła.
  -Tak- Mała zgodziła się niechętnie.
  -No, ale wracamy do punktu wyjścia. Gdzie my się schowamy?
  -Na razie musimy stąd w ogóle wyjść i odbić Kate, a później uciec. Może wkradniemy się do mojego domu- powiedziałam.
  -A twoja siostra nie będzie miała nic przeciwko?
  -A kto ją będzie pytał o zdanie?- zaśmiałam się.- To był zawsze w połowie mój dom.
  -Nie myślmy na razie o tym! Najważniejsze, że to nareszcie ten dzień. Dzień, w którym staniemy się wolne!- westchnęła Stephanie, jakby już była daleko od tego miejsca.
   Tylko czy w ogóle nam się uda? Niby mamy plan, ale zawodny ja cholera.

~*~
Sokra, że tak długo nic nie dodawałam, ale najpierw miałam mega dużo sprawdzianów i kartkówek, także sterczałam nad tzw. księgami mądrości... No, a teraz zaczęły mi się ferie i byłam u przyjaciółki, i... no nieważne, po prostu brak mi było czasu na posadzenie mojego spasłego dupska (zgrubłam ;__;) na najlepszym na świecie miejscu- moim łóżku i napisanie w miarę sensownego rossdziału (chociaż dla mnie jet beznadziejny...)
Ale za niedługo dodam nexta, bo już go piszę i po prostu taki bonus za lekko za długą nieobecność ;)

1 komentarz:

  1. Temat, który podjęłaś na tym blogu jest trudny i jest to wiadome, ale ty radzisz sobie z nim bardzo dobrze. Akcja jest całkiem realna i opisy są super (zawsze to u ciebie lubiłam) ;)
    Także podsumowując rozdział jest fajny i wcale nie beznadziejny. Więcej wiary w siebie, bo masz to coś! :D
    Czekam na next i życzę weny, a w międzyczasie zapraszam do siebie!

    OdpowiedzUsuń