czwartek, 26 lutego 2015

6. "-Planowałyście ucieczkę? -Planowałyśmy cię odbić."

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!!!



   Bałam się. Bałam się jak cholera... Panika narosła we mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam nawet pomalować sobie ust. A za siedem minut miałyśmy zaczynać pracę. Za siedem minut miałyśmy zacząć naszą akcję.
   Rozglądnęłam się dookoła. Wszystkie dziewczyny robiły swoje codzienny czynności ze stoickim spokojem. Daisy na przykład malowała dokładnie każdy szczegół swojej twarzy.
  -Nie za dużo tego?- spytała ją Stephanie, rozczesując swoje włosy.
  -Jak mam wylądować na ulicy w stroju dziwki, to chcę przynajmniej być ładną dziwką- odpowiedziała dziewczyna. Sarah i Steph się zaśmiały. Ja nie mogłam wydobyć z siebie nawet najcichszego westchnięcia. Stres, stres wszędzie!
  -Dzidzia, a tobie co?- spytała rudo-włosa.
  -Nie rozumiem jak możecie być zawsze takie spokojne. Nie ważne czy zabrali na męczarnie naszą przyjaciółkę, czy próbowali wam poderżnąć gardła jak zwiałam, czy nawet teraz, kiedy planujemy największą akcje, jaka miała miejsce w tym budynku- wyrzuciłam z siebie. Wydało mi się dziwne, kiedy dziewczyny zaczęły się śmiać.- No co?
  -Nie, nic... Chodźcie już. Czas na nas.
   Wstałam z krzesła, choć nie wiem jak mi się to udało, a następnie podążyłam za resztą moich przyjaciółek, by stanąć pod drzwiami i czekać aż usłyszymy dźwięk przekręcanego klucza.
   Nie mogłyśmy znajdować się tuż przy drzwiach ani na samym końcu. Gdzieś w środku, żeby wmieszać się w tłum innych kobiet.
  Kiedy drzwi zostały otwarte, ruszyłyśmy za dziewczynami z pokoju piątego. Wyszłyśmy z piwnicy, czego nie mogłam dostrzec, będąc w środku tłumu, ale mogłam poczuć, ponieważ zniknął zapach wilgoci i grzyba.
  Odruchowo przyłożyłam dłonie do piersi, sprawdzając czy pieniądze, które tam schowałam, nie powypadały. Wszystkie zabezpieczyłyśmy tak swoje oszczędności. I oszczędności Kate, których było dosyć dużo. Tak naprawdę miałam banknoty w całym moim skąpym kostiumie, bo razem z Daisy musiałyśmy zmieścić pieniądze swoje, Kate i dziewczyn, które nie miały jak ich uchować w kostiumach, skoro będą musiały je ściągać. Większość kasy została wepchana do butów, którymi były dzisiaj, dzięki Bogu, kowbojki. To znaczy coś na styl kowbojek, bo normalnie te laczki nie sięgają do ud, prawda?
   Weszłyśmy na pierwsze piętro i dostrzegłam tłum ludzi stojących w kolejce. Pomimo, że Sarah i Stephanie miały dziś normalnie pracować, moja i Daisy nieobecność mogła zostać odkryta w bardzo prosty sposób. Bo przecież wystarczy, że jakiś oblech zamówi sobie jedną z nas, a tej jednej akurat nie będzie. Dziewczyny, mieszkające z nami w pokoju mogą oczywiście skłamać, iż nasza nieobecność jest spowodowana chorobą, jednak byłoby to szybko sprawdzone i niepotwierdzone.
  -Laura- poczułam, że Sarah chwyta mnie za ramię i przyciąga do siebie.- Uważajcie tam na siebie- poprosiła.- I na wszelki wypadek wymyślcie jakąś wymówkę, bo nigdy nie wiadomo.
  -Jaką...
  -Nie wiem- przerwała mi.- Ważne, żeby nie była wymyślana na poczekaniu, bo te zawsze są bez sensu. Może być głupia, ale choć trochę wiarygodna.
  -Jasne- powiedziałam i pewna część mojego mózgu zaczęła już myśleć nad poleceniem, które zadała mi brunetka.
  -Jak ktoś was złapie, nie możecie uciekać- Sarah najwyraźniej miała parę wskazówek, które postanowiła mi przekazać w trakcie akcji. Fajnie...- Oni mogą mieć broń. Więc nie uciekajcie za żadne skarby, to najgorsze co możecie zrobić.  Lepiej będzie jak zrobią z wami to co z Kate. Pamiętaj, jestem jeszcze ja i Steph. A my bez was nie uciekniemy. Dlatego jeśli wam się nie powiedzie, my zrobimy co w naszej mocy.
  -Okey- zgodziłam się.- Wymyślić wymówkę, nie uciekać- powtórzyłam.- Zapamiętam.
  -To nie wszystko- Sarah nie odrywała ust od moich włosów.- Nie rozdzielajcie się. Nie możecie się rozdzielić. Jak znajdziecie Kate, bądźcie szczególnie ostrożne, zapewne będzie jej ktoś pilnował. I pamiętajcie, żeby po nas wrócić. Że ma to zrobić tylko jedna. Druga niech schowa się gdzieś z Kate i czeka na resztę. Obmyślać plan ucieczki będziemy jak już się spotkamy. Nie zawracajcie sobie tym głowy teraz. Prawdopodobnie ja i Steph już coś do tego czasu wymyślimy.
  -Jasne.
  -Ty i Daisy skręcacie tutaj- wskazała na korytarz, w którym znajdowały się schody na górę. Ach! I jeszcze jedno- dodała.- Jeśli odkryją waszą nieobecność, zaczną wyć syreny. Wszyscy będą was szukać- Sarah stała teraz naprzeciwko mnie i patrzyła mi w oczy. Czułam, że Daisy złapała mnie za drugą rękę.- Nie uciekajcie, tylko schowajcie się. Najlepiej w toalecie. Byle jakiej, po prostu w toalecie. Wytłumaczycie się, tym, że jedna zasłabła, a druga chciała jej pomóc. Takie rzeczy czasami się tu zdarzają.
  -Co zrobić wtedy z Kate?- spytałam.
  -Schować ją gdzie indziej. Powiedzieć jej, że ma tam na nas czekać, jasne?- spytała brunetka.
  -Tak. Jasne- powiedziałam, przytakując głową.
  -Pójdziemy ze Stephanie szybciej, a wy starajcie się wejść w ten korytarz- ponownie wskazała palcem na miejsce, w którym miałyśmy się rozdzielić.- Tylko tak żeby żaden ochroniarz was nie widział.
  -Dobra. Pa dziewczyny.
  -Do zobaczenia- poprawiła mnie Stephanie.
  -Do zobaczenia- powiedziałam do pleców, znikających w tłumie przyjaciółek.
  -Laura?- spytała Daisy, próbując nawiązać ze mną kontakt.
  -Już, chodź- ścisnęłam jej dłoń w mojej dłoni i pociągnęłam ją w stronę korytarza, uprzednio upewniając się, że minęły nas wszystkie kobiety i nikt nas nie zobaczy.
   Wbiegłyśmy na schody i starając się nie robić hałasu, ruszyłyśmy na górę. Pierwsze schody, później zakręt i drugie schody. Tak jak wchodziłyśmy na Szkolenie. Znalazłyśmy się na drugim piętrze i zaczęłam się rozglądać za stroną, w którą miałyśmy teraz pobiec.
  -To chyba tam- wskazałam na jeden z trzech korytarzy.
  -Chyba?- zapytała Daisy.
  -Tak mi się wydaje. Chodź- pociągnęłam ją za sobą.
  -Czekaj. Robimy za duży harmider. Musimy zdjąć buty- powiedziała moja towarzyszka i tak też uczyniłyśmy. Dzięki temu mogłyśmy poruszać się o wiele szybciej i ciszej.
  -Daisy?- spytałam ją po jakiejś minucie truchtu.
  -Taa?- odparła, próbując równomiernie oddychać.
  -Myślisz, że mogą mieć tu kamery?- spytałam. Błędem było, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Dziewczyny by chyba wiedziały, ale czy Daisy wie?
  -Nie- odpowiedziała pewnie.
  -Skąd...
  -Stephanie planuje ucieczkę od miesięcy. Myślisz, że nie zwróciła na to uwagi?- wytłumaczyła mi. Uff... jeden problem z głowy.- Laura, to tu?- wyrwała mnie z zamyśleń.
   Spojrzałam na szare kafelki, które kiedyś były białe. Rozciągały się po podłodze i ścianach wzdłuż długiego korytarza. Zupełnie jak w moim śnie.
  -Tak. Tyle, że jak później zamknęłam oczy i je otworzyłam, to dookoła zaroiło się od innych korytarzy- powiedziałam. Ale to nie jest sen. Trzeba wykombinować jak trafić stąd w to drugie miejsce. Bo tu mrugnięcie nie pomoże.
  -Może...
   Daisy zaczęła coś wymyślać, ale ja skupiłam się na śnie. Co zrobiłam jak znalazłam się w tym korytarzu? Usłyszałam krzyk, którego źródła nie dało się dosłyszeć. Ale były też kroki. A one dochodziły z prawej strony. Z miejsca, w którym powinna znajdować się ściana.
   Podeszłam do kafelków znajdujących się po mojej prawej. Zaczęłam macać rękami po powierzchni ściany, aż natrafiłam na coś czego nie było widać. Gałka od drzwi, która idealnie wpasowała się kolorem w kafelki.
  -Daisy- mruknęłam, otwierając drzwi. Nie były zamknięte. W końcu nikt nieupoważniony nie wszedłby tu, bo nie wiedziałby o istnieniu tego miejsca. Chyba, że ma-jak ja- porąbane sny.
  -O kurwa...- szepnęła moja towarzyszka, a ja omal nie parsknęłam śmiechem. Jeszcze nie słyszałam żeby ta drobna osóbka obok mnie przeklęła.- To tu?
  -Najwyraźniej- powiedziałam, gdy moim oczom ukazały się liczne korytarze. Zamknęłam za sobą drzwi i ciągnąc Daisy za rękę, ruszyłam przed siebie. Próbowałam odtworzyć drogę ze snu. Korytarz w prawo, potem w lewo i jeszcze raz w lewo... Tyle, że wtedy wróciłam, bo to była błędna droga. Inaczej. Drugie na prawo, prawo, prawo, prawo... Nie, też nie to...  Zaraz, zaraz... Siódme na prawo.. nie, na lewo! Siódme na lewo, później, prawo, prawo, lewo! Tak, to ta trasa.
  -Wiem- szepnęłam do Daisy i podeszłam do korytarza, który był siódmym lewym korytarzem z kolei.- Chodź- nakazałam Małej i chwyciwszy się za ręce, poszłyśmy przed siebie. Później parę zakrętów i wyszłyśmy w jakimś małym pomieszczeniu. O wiele mniejszym niż hala z mojego snu. Czyżbym pomyliła drogę? Niemożliwe... Chciałam już zawracać, kiedy Daisy mnie zatrzymała.
  -Laura, patrz!- wskazała na coś dłonią. Podążyłam wzrokiem za jej palcem wskazującym i na końcu trasy zobaczyłam skuloną przy ścianie Kate. Dziewczyna nie wyglądała na jakoś szczególnie zmaltretowaną. Była tylko nieziemsko blada i miała sińce pod oczami. Nic poza tym. Zastanawiało mnie tylko czemu ona nas nie dostrzegła... Jej oczy były skierowane niemal w naszą stronę. Powinna nas zauważyć.
   Chciałam do niej podbiec, ale Daisy mnie zatrzymała. Znów coś wskazała, ale tym razem byłam pewna, że nie chcę wiedzieć co. Miałam rację, ponieważ czymś, a raczej kimś, kogo wskazywała moja przyjaciółka był wysoki mężczyzna o ciemnych włosach, ubrany w czarne spodnie i koszulę w kratkę. Nie dostrzegłam twarzy, ponieważ stał do nas tyłem. Patrzył na Kate, która starała się unikać jego postaci.
  -Spójrz na mnie!- wydarł się nagle.- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś na mnie popatrzyła?! Masz na mnie spojrzeć!
   Ale wtedy jak na złość, Kate skierowała wzrok na korytarz, to jest na mnie i Daisy. Przez chwilę jej twarz odżyła, prawie dostrzegłam nadzieję w jej oczach, które po sekundzie przybrały obojętny wyraz.
  -Nie chce nas tu?- spytała szeptem Daisy.- Nie chce ratunku?
  -Nie chce nas wydać- odpowiedziałam równie cicho.
  -Spójrz na mnie!- wydarł się znowu mężczyzna.- Co tam masz ważniejszego ode mnie?!- ryknął i już zaczął odwracać głowę w naszą stronę, kiedy Kate zwróciła na niego wzrok. Ona nie była na mnie zła za to, że przeze mnie tu trafiła, wciąż starała się nas chronić. Ale tym razem to ona potrzebowała pomocy. Dlatego po nią przyszłyśmy.
  -Daisy, musimy coś zrobić z tym gościem- powiedziałam dziewczynie.
  -Laura... on ma broń- odparła moja towarzyszka, patrząc na spodnie mężczyzny. Również na nie spojrzałam i dostrzegłam przedmiot, o którym wspomniała przed chwilą Daisy.
   Nie mogłyśmy nic zrobić. A przynajmniej same. Potrzebowałyśmy kogoś, a tym kimś była Kate. Jedynym sposobem żeby ją stąd wydostać było coś bardzo ryzykownego, jednak coś, co Kate wykona.
   Weszłam cicho do pomieszczenia, a Daisy, nie wiedząc co robić, powtórzyła moją czynność. Serce biło mi jak oszalałe. Z jednej strony wiedziałam co muszę robić, ale z drugiej zwyczajnie zabrakło mi odwagi. Nie umiałam, nie wiedziałam jak. Ale wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Nieznany mężczyzna uderzył Kate w twarz, na co ja wydałam z siebie pisk przerażenia. Brunet natychmiast odwrócił się w moją i Daisy stronę, a na jego twarzy mogłam dostrzec złość, szok i lekkie przerażenie.
  -No, no, no! Kogo my tu mamy!- rzekł z kpiną, dobywając jednocześnie pistoletu i kierując go w naszą stronę.- Laura Marano i Daisy McFly! Czym to zasłużyłem na wasze odwiedziny, drogie panie?! Czyżbyście przyszły po Kate?- machną bronią w stronę blondynki.- Niestety muszę was rozczarować, Kate się nigdzie nie wybiera! Prawda cukiereczku?
  -Nie odzywaj się tak do niej!- wrzasnęłam.
  -Oj, ciii... Mogę się do niej odzywać, jaki mi się żywnie podoba. To moja córka i mogę z nią robić co chcę!- zarechotał mężczyzna.- Z wami też mogę zrobić co chcę. Szczególnie, że w godzinie pracy, wy postanowiłyście zrobić sobie wycieczkę po budynku. Nie ładnie dziewczęta.... A teraz... Którą mam zastrzelić jako pierwszą? Ciebie czy może ją?- spytał mnie.
  -Mnie- odpowiedziałam szybko.
  -Laura!- pisnęła Daisy.
  -Nie!- tego nie krzyknęła żadna z nas. Tego nie krzykną również mężczyzna. To była Kate, która rzuciła się na bruneta. Wszystko działo się tak szybko!
   Usłyszałam strzał, potem drugi, Kate krzyczała, nieznajomy też, później broń, która wypadła brunetowi z ręki i przeleciała przez cały pokój aż do moich stóp. Chwyciłam ją w ręce i podeszłam do mężczyzny, który został obezwładniony przez Kate i Daisy. Skierowałam pistolet w stronę jego głowy. Stałam i stałam...
  -Kochanie, oboje wiemy, że nie strzelisz- zarechotał nieznajomy.
  -Daj mi to- Kate wyciągnęła wolną rękę po pistolet, a ja posłusznie jej go podałam. Chwyciła go za lufę i drugą częścią uderzyła mężczyznę w skroń. Jego głowa odbiła się od kafelków jak piłka.
  -Nie żyje?- spytała Daisy.
  -Żyje, ale jest nieprzytomny- odpowiedziała Kate.- Chodźcie stąd szybko, musimy uciekać. Gdzie reszta?- spytała.
  -Na dole, czekają aż po nie zejdziemy, żebyśmy mogły stąd uciec- powiedziałam.
  -Planowałyście ucieczkę?
  -Planowałyśmy cię odbić. A nie da się tego zrobić bez późniejszej ucieczki- rzekłam.
  -Mądrze...
  -Wzięłyśmy twoje oszczędności. Mam nadzieję, że się nie gniewasz- dodałam, na co Kate się uśmiechnęła. Nie widziałam jeszcze żeby się tak uśmiechnęła. To znaczy, widywałam u niej na twarzy takie pół uśmiechy, ale ten był pierwszym pełnym i szczerym.
  -Pójdziemy na skróty- Kate chwyciła mnie i Daisy za ręce i pociągnęła na ścianę, za którą okazały się być drzwi. Zaczęłyśmy schodzić po małych kręconych schodkach, a minutę później byłyśmy już na dole.
   Kate wyprowadziła nad w jakiejś nieznanej części klubu i kazała nam iść po dziewczyny.
  -Stephanie! Sarah!- krzyczałyśmy z Daisy, szukając przyjaciółek. Szybko je odnalazłyśmy, na szczęście nie były akurat zajęte.
  -Macie ją?- spytała podekscytowana Stephanie.
  -Jest tam i...- nie dane mi było dokończyć zdania, ponieważ ucichła wszelka muzyka, a na jej miejsce pojawiła się głośna syrena.
  -Alarm!- pisnęłam.- Szybko, tam!- chwyciłyśmy się za ręce, żeby się nie pogubić i wróciłyśmy do Kate.
  -Chodźcie! Tędy!- popędziła nas blondyna. Wbiegłyśmy w jakieś korytarze. Później w inne i jeszcze inne, aż wybiegłyśmy przez drzwi na zewnątrz. Na obfity deszcz.
  -Jeszcze nie krzyczcie ze szczęścia- powiedziała nam najstarsza.- Najpierw musimy się gdzieś schować.
  -Tylko gdzie...- mruknęła Sarah.
   Nagle oślepiło nas światło należące do czarnego samochodu, pędzącego w naszą stronę...

~*~

W każdym razie musiałam przerwać, bo... no bo.
Czekajcie, czekajcie, teraz to się akcja rozkręci XD Bd się działo iwgl. 
Sorry, piszę jakieś głupoty, ale... no teraz już nie będzie tak nudno, bo wcześniej opisywałam w sumie... no bo... (nie mogę się wysłowić ;P) No cały czas było o tych pięciu dziewczynach i o tym jaką mają pracę i o tym jakie są nieszczęśliwe i pechowe itd, ale teraz... A z resztą, zobaczycie ;*

piątek, 20 lutego 2015

5. "Ufam wam [...] Czy wy mi też ufacie? "

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!!!



  -Zamknij się i nie ruszaj- nakazała Sarah, ale nie mogłam wytrzymać w miejscu choćby przez sekundę. Zerwałam się z krzesła, a sterylna nitka, która sterylną w rzeczywistości była może z dziesięć lat temu, i która była już w połowie do mnie przyszyta, pociągnęła za sobą igłę, wyrywając ją z rąk brunetki.- Laura!- fuknęła.
  -Nie mogę tak siedzieć i czekać. Nie mogę i nie rozumiem jak wy możecie!- krzyknęłam w stronę trójki dziewczyn.
  -Laura...- zaczęła Daisy, próbując mnie uspokoić, ale nie chciałam, żeby traciła na to czas.
  -Nie, nie będę ani trochę spokojniejsza! Nie rozumiecie, że przeze mnie Kate jest teraz... w prawdopodobnie najgorszym miejscu na ziemi i jest poddawana torturom?! Nie rozumiecie?!- powtórzyłam.
  -Oczywiście, że rozumiemy, ale...
  -Steph, przecież jeszcze przed tym jebanym Szkoleniem ona cię pocieszała, mówiła, że wszystko będzie dobrze. Że uciekniemy- przerwałam rudo-włosej.- A miałyśmy uciec wszystkie razem. Nie pamiętasz?
  -Tak, pamiętam Laura, tylko, że...
  -I co, teraz ją zostawimy i zwiejemy same?- nie dawałam żadnej z dziewczyn dojść do słowa.- Bez Kate?
  -Nie chcemy zwiać same, ale czy ty nie widzisz, że jej tu nie ma? Zabrali ją i żadna z nas już nie wierzy żeby nam ją oddali- powiedziała Sarah.
  -Nie wierzycie?- spytałam, a w moich oczach zaczaiły się łzy.- Przecież... przecież Kate nam wszystkim pomagała, była tu najdłużej, wprowadziła nas w ten okropny świat, pilnowała każdą z osobna, opiekowała się nami. A wy chcecie ją zostawić...

    To było najdłuższe popołudnie w moim życiu. Pełne stresu i samotności. Jeszcze nigdy nie czułam się tak bezradna. Byłam smutna, zła, zmęczona i załamana. I każde z negatywnych określeń nastroju również do mnie pasowały.
    Siedziałam na piętrowym łóżku i nie odzywałam się do żadnej z dziewczyn. Wkurzyły mnie, bo z miejsca się poddały. Ale unikałam rozmów z nimi też dlatego, bo było mi wstyd. Czułam się... Nie. Ja byłam odpowiedzialna za los Kate. To przeze mnie i moją głupotę jest tam gdzie teraz jest. A mówiła mi, ostrzegała mnie, żebym nie protestowała. Jedno małe głupie polecenie i czym za nie zapłaciłam? Gdybym mogła odpowiedzieć "własnym życiem" nie byłoby to taki cios. Ale życie Kate to zupełnie inna sprawa. Mam ochotę się powiesić za swoją głupotę. Chciałabym, żeby to był koszmar. Żeby to wszystko było koszmarem. Żebym obudziła się teraz we własnym ciepłym i miękkim łóżku, żeby Vanessa mnie pamiętała, żeby Ross nie uważał mnie za dziwkę...
    Położyłam się na plech i próbowałam choć na chwilę od tego wszystkiego uciec.

   Znalazłam się na łące. Znałam ją- te same kwiaty, drzewa, jezioro... Na pewno nie był to mój pierwszy raz w tym miejscu. Nie wiedziałam kiedy, ale byłam tu już.
   Zaczęłam się rozglądać, próbując coś wypatrzeć, tyle że nie miałam pojęcia czego szukam. Wiedziałam natomiast, że jak znajdę owe coś, to je rozpoznam.
   Miałam rację. Gdy moje oczy napotkały blond czuprynę, wiedziałam, że muszę podejść, do osoby, która była jej właścicielem. Chciałam zawołać postać z imienia, jednak nie znałam go, chociaż wiedziałam, że powinnam, że to był ktoś dla mnie ważny. Otworzyłam usta, myśląc głupio, że nazwisko samo nasunie mi się na język.
   Postanowiłam ruszyć z miejsca i podejść do tajemniczego człowieka. Tyle, że nie potrafiłam władać moimi nogami. Gdy próbowałam iść na przód, one na złość kierowały się w przeciwną stronę. Nie zbliżałam się do osoby lecz do jeziora, które, choć krystalicznie czyste, sprawiało wrażenie fałszywego i brudnego.
   Najpierw stopy, później łydki, kolana i uda, aż zniknęły i biodra, brzuch, ręce, szyja... Choć moje usta były jeszcze nad powierzchnią wody, już zaczęłam się dusić. Zamknęłam oczy, czekając na śmierć. Tyle, że ona nie nadeszła. Woda zniknęła, nie niewoliła mnie już. Czułam, że kucam na czymś zimnym. Otworzyłam oczy.
   W tym samym momencie usłyszałam przerażający krzyk. Krzyk bólu, rozpaczy i bezradności. Krzyk kogoś, kogo dobrze znałam. Krzyk osoby, do której próbowałam podejść na łące.
   -Ross!- wrzasnęłam i natychmiast tego pożałowałam. Wiedziałam, że nie jestem tu bezpieczna. Pomimo, iż w burdelu, w którym teraz mieszkałam, nie znałam każdego zaułka, byłam pewna, że właśnie w nim się znajduję.
   Usłyszałam kroki. Ktoś po mnie szedł. Ktoś mnie usłyszał.  Teraz już panowałam na swoim i nogami, czułam to. Ale co mi po tym, skoro i tak nie mogłam nigdzie uciec. Stałam w pustym korytarzu. Prowadzącym tylko w jedną stronę. Ludzie, którzy po mnie tu idą, zaraz mnie zobaczą i nic tego nie zmieni. Poddałam się. Zamknęłam oczy.
   Znów usłyszałam krzyk. Ten był o wiele głośniejszy i nie miał na celu by dać upust bólu i cierpieniu. To były słowa. Ktoś wyraźnie nawoływał o pomoc... Ross nawoływał o pomoc.
   Otworzyłam oczy, krzyki nie ustawały, tak samo jak kroki zbliżających się wrogów. Ale coś się jednak zmieniło. Korytarz, w którym się znajdowałam nie był prosty, a pełen różnych i zawiłych zakrętów. I za którymś z nich Ross czekał na moją pomoc.
   Natychmiast zerwałam się z miejsca, próbując biec za jękami rozpaczy. Ale ta trasa wydawała się nie mieć końca. Wciąż się gubiłam, a nawet jeśli skręciłam w dobrą stronę, krzyk Rossa nie stawał się głośniejszy, za to kroki ścigających mnie osób tak. Jednak to była trasa, którą powinnam była podążać.
   Wybiegłam na pusty hol. A krzyk Rossa zaginął gdzieś. Zgubiłam go pomiędzy dźwiękami rozpaczy innych osób. Zajęło mi to dobre dziesięć sekund, żeby zorientować się, że znam te wszystkie głosy. To byli moi rodzice, Vanessa, R5, Steph, Sarah i Daisy, nawet moja stylistka z planu. Krzyków było do potęgi, ale w żadnym z nich nie doszukałam się głosu Rossa. Ani głosu Kate.
   Kate... Kate, gdzie jest Kate?
   Rozglądnęłam się w około. Hol był okrągły i ogromny. Stałam na jego środku, a gdzie nie spojrzałam, znajdywałam celę, a w niej jedną z krzyczących osób. Ale Kate nie było...
   Powrócił ten krzyk, za którym tu przybiegłam. Krzyk Rossa. Dochodził z jednej z cel.
   Ale to nie jedyna rzecz, która powróciła. W holu znaleźli się ludzie, którzy gonili mnie cały czas. Byli ubrani w białe kombinezony, a w rękach mieli jakieś dziwne kije. Zobaczyli mnie i zaczęli do mnie podchodzić. Musiałam uciekać. Ale musiałam też znaleźć Rossa. Po to tu przyszłam.
   Odszukałam wzrokiem celę, z której dochodził jego krzyk i zerwałam się w jej kierunku. Na pozór wydawała się pusta, ale gdy dzieliły mnie od niej ze dwa metry, gdy poczułam dłonie ludzi w białych kombinezonach oplatające każdą część mojego ciała, zobaczyłam w niej człowieka. Spojrzał mi w oczy z taką bezradnością i prośbą o pomoc, jakiej nigdy dotąd u nikogo nie widziałam.

   Otworzyłam oczy i wstałam zbyt szybko, żeby osłonić moją głowę, przez zderzeniem z sufitem. Ale nie obchodziło mnie to.
   Spojrzałam na trzy dziewczyny, które znajdowały się ze mną w pokoju. Mój wzrok widać je zaniepokoił, gdyż przerwały jakąś dyskusję i czekały z niepokojem aż coś powiem. A ja widziałam co mam im do powiedzenia.
  -Wiem gdzie jest Kate- szepnęłam.

  -Laura, oszalałaś?- spytała Stephanie, śledząc moje dłonie, które za wszelką cenę próbowały otworzyć zamek od drzwi za pomocą wsuwki do włosów.        
  -A czy wyglądam jakbym oszalała?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, nie zaprzestając czynności.
  -Tak- rzekła Sarah.- Powiedziałaś, że wiesz gdzie jest Kate, ale niby skąd ty to możesz wiedzieć, skoro nie opuszczałaś pokoju tak samo jak my?
  -Opuściłam pokój- zaprotestowałam.
  -Laura, sen się nie liczy. To wytwór twojej wyobraźni- powiedziałam Daisy, rozumiejąc jako jedyna z trójki sens mojego ostatniego zdania.
  -Moja wyobraźnia tego by nie wytworzyła. Poza tym... Dziewczyny ufam wam. Jakby któraś z was powiedziała, że znalazła sposób na odnalezienie Kate, to bym jej posłuchała. I uwierzyła, chociażby był to najbardziej absurdalny sposób jaki kiedykolwiek słyszałam. Czy wy mi też ufacie?
  -Ufamy ci, ale... Ale Laura... Minęło już parę godzin. Nikt raczej ni wytrwałby tak długo. Kate może... wydaje mi się, że ona...- po policzku Stephanie poleciała łza.
  -Ja wiem, że żyje. Widziałam ją. Widziałam jak bardzo nas potrzebuje. Nas wszystkie.Bo bez was nie dam rady- wyciągnęłam wsuwkę z dziurki na klucz, wiedząc, że nie potrafię otworzyć drzwi.
  -Daj to  Beztalencie- Daisy wyciągnęła do mnie dłoń, a ja posłusznie podałam jej wsuwkę. Patrząc jak zaczyna wykradać się z pokoju, myślałam o Rossie. On zawsze nazywał mnie Beztalenciem. Myślałam, że więcej tego nie usłyszę.
  -Dobra, otworzone- rzekła Daisy. Rzeczywiście, drzwi były otwarte. Wiedziałam, że Daisy ze mną pójdzie, ale nie byłam pewna co z resztą. Spojrzałam na pozostałe dwie dziewczyny z pytającą miną.
  -Prowadź- powiedziała Stephanie.
  -Mam nadzieję, że wiesz, na co nas ciągniesz. To misja samobójcza- dodała Sarah.
  -Albo wszystkie, albo żadna. Inaczej nie uciekniemy. A jak mamy uciec wszystkie, skoro nie ma jednej z nas?- spytała Stephanie. Uśmiechnęłam się szeroko. Jak ludzie się zmieniają, gdy brak im nadziei... Kiedy parę godzin temu szliśmy na Szkolenie, wszystkie zachowywałyśmy się normalnie...  normalnie jak na zmuszane do seksu, zagubione dziewczyny, które wiedzą, że kiedyś uciekną z tego burdelu... Ale przyskrzynili Kate. Przez moją głupotę. I teraz ona cierpi i nas potrzebuje, a my ją prawie zostawiłyśmy. Brak nadziei... To dlatego dziewczyny próbowały zachowywać się jak gdyby nigdy nic, starały się udawać pogodzone ze stratą Kate. W środku były rozdarte, bo brak im było nadziei.
   Ale ja im ją przyniosłam. I teraz znów są sobą. Bo co z tego, że mamy jedną szansę na milion w odnalezieniu Kate, a później w jej uratowaniu? No co z tego? To nasza przyjaciółka i jest zdecydowanie warta tego żeby za nią cierpieć. W końcu ona teraz cierpi za mnie...
   -Ale Dzidzia... Ty wiesz, że jak już wyciągniemy Kate, to będziemy musiały stąd spieprzać?- spytała mnie Sarah.- No, bo niby mamy z nią tu wrócić? Na pewno nikt nie zauważy!- prychnęła.
   -No tak...- ratunek równa się ucieczka.- Daisy, zamknij te drzwi. Trzeba wszystko zaplanować.

    Siedziałyśmy nad tym już trzy godziny i dalej nic nie miałyśmy... Niby widziałam w śnie korytarze, ale co mi to da, skoro nie wiem jak mam do nich dotrzeć?
  -Jeszcze raz... Przecież musimy to wiedzieć! Dobra, może i nie spacerujemy swobodnie po całym budynku, ale trasę na górę, do burdelu znamy. Trasę na Szkolenie też...- jęknęła Sarah.
  -Ammm... ja nie znam- powiedziała Daisy.- Zawsze lądowałam gdzieś w środku tłumu, nie wiem jak się chodzi na Szkolenie.
  -W zasadzie to ja też- przyznała się Stephanie.
  -Chwila... Jak szłyśmy tam dziś, to Kate odciągnęła mnie na od reszty, żeby powiedzieć mi o... amm, żeby mnie przygotować i później doganiałyśmy resztę, ale same. Wydaje mi się, że pamiętam jak się tam szło- powiedziałam.
  -Jest jedno ale... Bo skąd wiesz, że tą samą drogą trafisz na ten  twój korytarz?- zapytała Sarah. Wszystko rozchodziło się o dwie rzeczy. Pierwsza, musiałyśmy dojść do korytarza z mojego snu, bo gdy trafimy tam, ja znajdę drogę do holu co jest równoznaczne z odnalezieniem Kate. Wiem, że ta trasa, te krzyki.. to był sen. Jednak to nie był TYLKO sen. Nie. Coś mi podpowiadało, że to jest droga do wolności Kate. Droga do naszej wolności... Drugą sprawą był plan ucieczki z tego więzienia, ale żeby zrealizować punkt dwa, najpierw musiałyśmy zrealizować punkt jeden.
  -Laura?- brunetka wyrwała mnie z zamyślenia. Tylko, że ja nie miałam na to żadnej odpowiedzi.
  -Bo ten budynek nie jest taki wielki. Każda z nas z niego uciekała na początku swojej męki tutaj- zauważyła mądrze Daisy.- Co? Wy się mu nie przyglądałyście?
  -Było ciemno..- mruknęła Steph.
  -A ja mam wadę wzroku i zero okularów- dodałam.
  -W takim razie zdajemy się na ciebie Mała.
  -No to... Moim zdaniem ten budynek ma góra dwa piętra- zastanowiła się Daisy.
  -Plus parter i piwnica- dodała Sarah.
  -Piwnicę zajmują wszystkie... pracownice. No, są tu nasze pokoje- rzekła Sephanie.
  -Klub zajmuje parter i całe pierwsze piętro- powiedziała Sarah.- Na parterze znajduje się poczekalnia i jest tam bar i w ogóle, a wyżej jest teren, na którym my musimy się zajmować ludźmi... w woli ścisłości.
  -Czyli zostaje jeszcze jedno piętro- podsumowałam.- Na którym odbywa się Szkolenie. Na pewno jest wyżej niż klub, bo wiem, że go mijaliśmy.
  -A z tego co pamiętam, wychodząc dziś z sali słyszałam krzyki- powiedziała Daisy.
  -Krzyki?- zainteresowałam się.
  -Tak. To było na takim... korytarzu...- dokończyła, a następnie zrobiła tak zwany facepalm.- Jaka ja głupia! Straciłyśmy przeze mnie parę godzin, a ja... eh!
  -I tak nie wyjdziemy stąd przed nocą- pocieszyła ją Steph.- Kiedy myślałam o ucieczce, zawsze brałam pod uwagę noc. Najlepiej jak się przebierzemy w stroje i czmychniemy gdy wyjdziemy z piwnicy- zaproponowała.
  -To chyba nie jest najlepszy pomysł- zaprotestowała Sarah.- To znaczy chodzi mi o to, żebyśmy nie znikały wszystkie naraz, bo zaczną podejrzewać... Tylko dwie z nas mogą pójść. Jedna żeby pomagać Kate, która zapewne sama nie da rady ustać na nogach i druga, Laura, która jako jedyna zna drogę.
  -A co z pozostałymi dwiema?- spytała Stepanie.
  -Będą robić to samo co każdego innego wieczoru. Jak ratunek się nie uda, to zostają jeszcze dwie dziewczyny, które mogą pomóc, poza tym raczej nikt nie będzie nas wtedy podejrzewał.
  -Ale skąd te dwie będą wiedziały kiedy i czy w ogóle mają uciekać?
  -Jak już Laura i któraś z nas uratują Kate, jedna przyjdzie po te, które zostaną w klubie. A jak nie przyjdzie, to znak, że się nie udało i wtedy pozostają dwie, które mogą jeszcze ocalić resztę- wytłumaczyła do końca Sarah.
  -To jak się dzielimy?- spytała Daisy.
  -Ja pójdę do klubu, Laura po Kate. Daisy idź z Laurą, a ty Steph zostaniesz ze mną.
  -Dobra.
  -Ok.
  -Ale jest jeszcze jedna sprawa- zaczęła rudo-włosa.- Jak już się stąd wydostaniemy, musimy się gdzieś chować. On będzie nas szukał, bo będzie się bał, że pójdziemy na policję- powiedziała.
  -Będzie się bał policji?- nie zrozumiałam.
  -Tak. Wiesz, mafia i te sprawy. A na przykład Stephanie widziała go z twarzy i bez trudu go opisze. Kate zresztą też- wytłumaczyła Daisy.
  -Może skryjemy się w jakimś hotelu?- zaproponowała Sarah.
  -No nie wiem. Tutejsze hotele? Stać nas będzie na jakąś noc w jakimś maleńkim pokoiku i to tylko dla jednej-stwierdziłam.
  -A mój dom?- spytała Daisy.
  -Mała, nie chcę cię martwić, ale twój dom nie jest najlepszym rozwiązaniem. Wątpię, że nas tam nie szukali- powiedziała Sarah, a ja dostrzegłam przerażenie w oczach Daisy.
  -A moi rodzice?- zaniepokoiła się.
  -Jest lato, a ty im wysyłasz wystarczająco kasy, żeby sterczeli cały czas pod monopolowym- powiedziała Stephanie, czym trochę uraziła Daisy.
  -Ma rację. Mała, sama mówiłaś, że twoi rodzice rzadko bywali w domu, gdy jeszcze tam mieszkałaś. Raz na jakiś tydzień czy coś- dodała Sarah.
  -A co jak to będzie akurat ten raz?- spytała dziewczyna.
  -Możemy im wysłać anonimowy list- zaproponowałam.- Jak chcą to posłuchają.
  -Tak, to jedyne co możemy zrobić- zgodził się brunetka.
  -Nie!- zaprotestowała Daisy.- Nie zgadzam się na to! Nie zostawię moich rodziców na Jego pastwę!
  -Mała...
  -Nie, Stephanie! Oni będą w domu, a my schowamy się u nich!
  -Daisy, twoje wysyłki pieniężne są kontrolowane. On wie, gdzie wysyłasz kasę- kiedy Ruda próbowała przetłumaczyć dziewczynie do rozsądku, spojrzałam na brunetkę obok mnie. Tylko Daisy nie domyślała się prawdy, a my wolałyśmy jej nie uświadamiać.
   A prawda była taka, że zapewne wszystkie pieniądze, które dwudziestolatka przekazywała do wysłania, były tak naprawdę zabierane prze Niego. Skoro siedzi w jakiejś mafii i tak bardzo boi się, że ktoś z nas może zgłosić jego odnalezienie na policji, to na pewno nie wysyła dobrodusznie tych wszystkich kopert, które Daisy wkłada do jednego wielkiego wora na listy, które z kolei są wysyłane do rodzin i przyjaciół tych wszystkich nieszczęśnic, mieszka... yyy, więzionych tutaj kobiet. Choć ja wątpię, że cokolwiek jest wysyłane...
  -Dobra, pójdziemy do twojego domu, ale nie skryjemy się tam- uległa Stephanie.- Oddamy twoich rodziców do jakiegoś domu starców, a same zwiejemy gdzie indziej. Zadowolona?
  -Tak- odparła Daisy, a w jej głosie było słychać ulgę.
  -Ale jak nikogo nie będzie w domu, to nie zostajemy i nie czekamy na nich, jasne?- powiedziała twardo Sarah.
  -Amm...
  -Jasne?- powtórzyła.
  -Tak- Mała zgodziła się niechętnie.
  -No, ale wracamy do punktu wyjścia. Gdzie my się schowamy?
  -Na razie musimy stąd w ogóle wyjść i odbić Kate, a później uciec. Może wkradniemy się do mojego domu- powiedziałam.
  -A twoja siostra nie będzie miała nic przeciwko?
  -A kto ją będzie pytał o zdanie?- zaśmiałam się.- To był zawsze w połowie mój dom.
  -Nie myślmy na razie o tym! Najważniejsze, że to nareszcie ten dzień. Dzień, w którym staniemy się wolne!- westchnęła Stephanie, jakby już była daleko od tego miejsca.
   Tylko czy w ogóle nam się uda? Niby mamy plan, ale zawodny ja cholera.

~*~
Sokra, że tak długo nic nie dodawałam, ale najpierw miałam mega dużo sprawdzianów i kartkówek, także sterczałam nad tzw. księgami mądrości... No, a teraz zaczęły mi się ferie i byłam u przyjaciółki, i... no nieważne, po prostu brak mi było czasu na posadzenie mojego spasłego dupska (zgrubłam ;__;) na najlepszym na świecie miejscu- moim łóżku i napisanie w miarę sensownego rossdziału (chociaż dla mnie jet beznadziejny...)
Ale za niedługo dodam nexta, bo już go piszę i po prostu taki bonus za lekko za długą nieobecność ;)

wtorek, 3 lutego 2015

4. "Nie było tu jeszcze żadnej gwiazdki z Hollywood'u."


CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!!!


  -Jestem zniszczona psychicznie!- krzyknęła Stephanie, wchodząc do naszego pokoju.
  -A ja zmęczona!- wydarła się Daisy.
  -Tak, ja też- zgodziła się z nią Sarah.- Śpię na łóżku!- dodała pośpiesznie.
  -Nie rozumiem ich. Nienawidzą tego co robią co wieczór, a mimo to jak wracamy do pokoju potrafią sobie żartować. Ze wszystkiego. Nawet z tej obrzydliwej pracy- skierowałam do Kate, kiedy razem przystanęłyśmy na progu, patrząc jak dziewczyny kłócą się o to,  która gdzie śpi. Pewnie znów wyląduję na piętrowym. Zawsze tam ląduję....
  -Wiesz.... One nie znają tego co ty znasz- odpowiedziała Kate, również obserwując nasze towarzyszki.
  -Co masz na myśli?- spytałam, nie rozumiejąc.
  -Tylko spójrz. Co wieczór decydujemy kto śpi na najlepszym łóżku, kiedy tym najlepszym łóżkiem stara, wygnieciona, potargana wersalka. Do wyboru jest jeszcze dwuosobowy materac, który stał się jedno-i-pół-osobowym materacem, do tego pełnym kurzu i zarazków lub piętrowe łóżko, z czego z góry łatwo zlecieć, a dół ma pęknięte belki odkąd tylko pamiętam. Na dodatek materace są twarde i drażnią skórę. Założę się, że jako aktorka miałaś własny pokój z wygodnym łóżkiem i prawdziwą pościelą, a nie dwoma kocami, którymi trzeba się dzielić- wytłumaczyła Kate. Przytaknęłam, bo to co powiedziała było szczerą prawdą.- Ty nie potrafisz cieszyć się z tego, że śpisz na wersalce lub dostajesz koc, który praktycznie nic nie daje- dodała blondyna. Nie mogę powiedzieć, że to mnie nie uraziło, jednak dziewczyna i w tej sprawie miała rację.- Nie myśl, że uważam, że jesteś rozpuszczona albo rozkapryszona. Po prostu zostałaś wychowana inaczej. Byłaś przyzwyczajona do czegoś innego, co nie znaczy, że miałaś proste życie.
  -Oj, nie. Na pewno było prostsze od waszego- zaprzeczyłam, wspominając historie, które opowiadała mi Stephanie. Każda z tych dziewczyn wiele przeżyła, ja się do nich nawet nie umywam. Wiem, że ponoć miałam macochę rodem z kopciuszka, może gorszą i kojarzę nienawiść do niej, ale to się nie liczy, bo tak naprawdę to nie ja to przeżyłam. Nie ta ja.
  -Nie mów tak. Życie aktorki to też nie sielanka. Niszczy psychiczne, czasem gorzej niż dawanie dupy w nocnym klubie przez całą noc i siedzenie zamkniętym na jednym piętrze przez cały dzień.
  -Skąd wiesz?- zdziwiłam się.
  -Nie wiem, ale się domyślam. Znam się na życiu i wiem, że żadne nie jest idealne. W każdym jest ból i cierpienie. My cierpimy w ten sposób. Ale są jeszcze gorsze cierpienia niż głodowanie czy gwałt- rzekła Kate, wciąż obserwując dziewczyny.
  -Jakie?- spytałam.
  -Samotność- odparła.- Cierpienie w grupie to jedno, ale wyobraź sobie, że jesteś tu sama, bez nas. Dostajesz jedzenie, którym nie musisz się dzielić i śpisz, na którym chcesz łóżku. Wolałabyś to?
  -Jasne, że nie- zaprzeczyłam szybko.- Gdyby nie wy, nigdy bym się tu nie odnalazła i nie wiedziałabym o co chodzi.
  -One wszystkie wiedzą co to znaczy być samotnym.
  -Ale to Stephanie była odrzucana w sierocińcu. Sarah i Daisy...
  -One też czuły się samotne. Wyobraź sobie mieć rodziców chorych psychicznie lub być bękartem w chrześcijańskiej rodzinie. Sarah czuła, że jest nie chciana, bo gdy wszyscy na nią patrzyli, widzieli grzech jej rodziców.
  -Sarah jest bękartem?- zdziwiłam się. O tym Stephanie nic nie mówiła. Kate przytaknęła.
  -Teraz, kiedy jesteśmy tu razem... One potrafią się cieszyć, bo mamy siebie. Tutaj nie są samotne. Żadna z nich nie była przywiązania do materialnych rzeczy, żeby cierpieć tak bardzo z powodu ich braku. Jesteśmy my, coś w stylu rodziny.... To wystarczy- zakończyła i już chciała iść, jednak ją zatrzymałam.
  -A ty? Dlaczego cały czas mówisz "one" zamiast "my". Żadna z nas nie zna twojej historii, czy to dlatego, że tak bardzo boisz się przeszłości, że nie potrafisz się cieszyć razem z nimi?- spytałam.
  -Ja jestem z całkiem innej bajki. Tak jak ty- blondyna nawet nie spojrzała mi w twarz. Czyżby bała się pokazać swoje emocje?
  -Ale...
  -To kto w końcu śpi na tej wersalce?- Kate udała, że mnie nie słyszy.
  -Sarah- mruknęła Daisy i położyła się na materacu.- Laura, chcesz spać ze mną?- spytała mnie.
  -Jasne- uśmiechnęłam się, zamknęłam drzwi od pokoju i położyłam się obok drobnej dziewczyny.
  -Stephanie?- spytała w pewnym momencie Daisy.
  -No?- odparła Ruda znad górnej części piętrowego łóżka.
  -Widziałaś tego gościa?- zagadnęła moja materacowa sąsiadka.
  -Jakiego?- Staph nie wiedziała o co chodzi. Jak z resztą my wszystkie.
  -No tego co cię dziś obczajał. Wiesz... siedział przy barze, taki blondyn- wytłumaczyła Daisy. Blondyn... Czy zawsze muszę myśleć tak o Rossie?
  -Ten z brązowymi oczami?- spytał rudo-włosa. Brązowe oczy? Przypadek? Nie sądzę... Choć to i tak pewnie jakiś przypadkowy człowiek. Czy tylko Lynchowie posiadają jasne włosy i ciemne oczy?
  -No, chyba.. Nie jestem pewna- rzekła lekko zdezorientowana Daisy.
  -Zaraz, zaraz... Chcecie powiedzieć, że widziałyście kolor oczu jakiegoś gościa w ciemnym burdelu?- zakpiła Sarah.
  -Przecież mówię, że nie jestem pewna!- oburzyła się Daisy.- To Steph powiedziała, że ma brązowe oczy.
  -Nie ma to jak wsparcie przyjaciółki- burknęła coraz bardziej zmęczona Ruda. Po chwili jednak zachichotała razem z resztą z nas.- Ale ten facet, który mnie dziś zamówił miał brązowe oczy. Może to dlatego pomyślałam, że ten blondyn też- tłumaczyła dziewczyna.
  -Fuj! Patrzysz w oczy tym wszystkim oblechom?- spytała Sarah, a ja poczułam jak Daisy obok mnie się wzdryga.
  -Temu spojrzałam- zgodziła się Stephanie.- W sumie były ładne... A on był nawet miły- dodała.
  -Facet w burdelu? Miły? Dla dziwki?- zdziwiła się Sarah.
  -No. Nie każdy tu przychodzi, bo jest chamem, którego żadna nie chce. Ten mi powiedział, że nie zbyt wie jak się to robi.
  -Ale co?- spytała Daisy.
  -No TO. Ogólnie- odparła Steph.
  -Ach, a ty mu biedna uwierzyłaś?- zaśmiała się dziewczyna obok mnie.
  -Coś ty! Nie jestem naiwna. Najpierw myślałam czy mu nie przywalić, bo próbuje mnie nabrać jak jakąś debilkę, ale potem zaczęłam mu wierzyć- Steph zaczęła chichotać pod koniec wypowiedzianego zdania.
  -Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie?
  -Miał małego!- nasz śmiech wypełnił cały pokój, kiedy Ruda udzieliła nam odpowiedzi.

   Biegłam przez las. Nie wiem dokładnie jak się w tym lesie znalazłam, ale jestem pewna, że biegłam, bo musiałam. Uciekałam przed wilkami. Krwiożercze bestie goniły mnie w jednym celu- chciały mnie zabić. Nagle zobaczyłam światełko, docierające do mnie przez szpary między gałęziami drzew. To słońce! Tak dawno go nie widziałam!
   Biegłam dalej. Teraz już nie do końca uciekając, a szukając schronu. Podążałam za jasnym światłem, ponieważ wiedziałam, że jak do niego dotrę, będę bezpieczna. Już tak niedaleko, jeszcze tylko parę metrów. Już prawie, już prawie. Już czułam ciepło, wdzierające się do skrawka lasu. Miałam zrobić ostatniego decydującego susa, kiedy jedna z bestii złapała mnie za nogę. Upadłam, a ona zaczęła mnie szarpać za kończynę. Bolało jak cholera, ale nie mogłam się poddać. Nie tutaj, nie teraz. Byłam prawie wolna, nie mogłam dać się pokonać temu strasznemu stworzeniu.
   Powoli czułam jak całe ciepło, którego znajdowało się we mnie tak wiele, gdzieś ucieka. Traciłam siły, przestawałam walczyć ze szkaradnym wilczyskiem. Zamknęłam oczy, czekając na śmierć.
   Nagle zaczęłam robić się mokra. Nie chciałam patrzeć na krew, której pewnie zaczynało się wylewać ze mnie coraz więcej, dlatego zacisnęłam powieki jeszcze mocniej. Ale wtedy coś do mnie dotarło. Dlaczego ciecz otoczyła mnie tylko przy głowie, szyi i rękach, skoro to dolna kończyna ucierpiała? Postanowiłam otworzyć oczy i zobaczyć co się dzieje. Okazało się, iż to co brałam za krew było wodą, wypływającą z nieznanego mi źródła.
   Poczułam, że staję się silniejsza. Noga przestała mnie boleć, a wilk wylądował martwy obok pnia, na który runął, gdy zaraz po dosięgnięciu go moimi rękoma, odepchnęłam go od siebie. Wstałam. Rozglądnęłam się za światłem, w którego stronę wcześniej podążałam, a kiedy je znalazłam, zerwałam się z miejsca z niesamowitą szybkością. Teraz już nic mnie nie goniło. Żadne inne zwierze nie odważyło się do mnie podejść, choć wiedziałam, że jest ich tu wiele i bardzo chcą pomścić swojego towarzysza, wciąż spoczywającego bez ruchu przy starym pniaku.
   Wreszcie dobiegłam do światła. Przekroczyłam ostatnie gęstwiny lasu i znalazłam się na łące. Skądś znałam to miejsce, ale nie mogłam sobie przypomnieć... Posłane złotymi różami bez kolców, srebrnymi konwaliami i fiołkami, obsypane małymi diamencikami niczym kroplami rosy, zachęcało by się na nim wylegiwać lub spacerować po nim przez wieczność. Z trzech stron otoczone było lasem, z którego przed chwilą udało mi się wydostać, natomiast naprzeciw mnie znajdowało się jeziorko, a za nim wodospad. Musiałam znać to miejsce, przecież gdzieś je już widziałam...
   Nagle zobaczyłam cień. Był to cień człowieka, który znajdował się tuż obok mojego cienia. Ktoś obok mnie stał. Odskoczyłam na tylne kończyny, sycząc jak drapieżnik, nim zorientowałam się kto to.
  -Ross...- szepnęłam.
  -Laura- odpowiedział. To był ten sam blondyn, dałabym sobie głowę uciąć, ale wyglądał jakoś inaczej. Wzrok miał poważny: poważniejszy niż gdy brzdąkał sobie coś na gitarze w jakimś kącie. Włosy były potargane jak zwykle, ale też było w nich coś obcego. Ubrany w białą koszulę i białe rurki, przypominał mi anioła.
  -Co tu robisz?- spytałam pierwsza.
  -A ty?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Głos też miał inny. Delikatniejszy, łagodniejszy...
  -Uciekałam przed wilkami, a tutaj odnalazłam spokój- rzekłam.
  -Zawsze tutaj odnajdywałaś spokój- szepnął.- Ale ja nie pytam o to... Pytam o to dlaczego nie ma cię przy mnie?- tłumaczył.
  -Ross, kiedy ostatni raz cię widziałam, nazwałem mnie dziwką- broniłam się.
  -Niemożliwe- zaprotestował, zanim zdążyłam zakończyć zdanie.
  -W takim razie co? "Rocky, zamawiałeś dziwkę" to niby ja powiedziałam?- wściekłam się. Jak on mógł? Najpierw mnie obrażać, a później się tego wypierać.
  -Gdzie jest moja dawna Laura?- spytał blondyn, jakby zdziwiony całą tą sytuacją.
  -A gdzie jest mój dawny Ross?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
  -Jestem tu cały czas. Czekam na ciebie i potrzebuję cię- odparł powoli.
  -To ja potrzebuję twojej pomocy! Nie wiem o co chodzi Ross. Nagle znalazłam się w innym świecie, innym wymiarze, którego nie rozumiem. Tamte problemy... To było nic w porównaniu z tym! Tylko, że tutaj, w tym świecie ty nie wiesz kim ja jestem, nazywasz mnie dziwką. I nie zaprzeczaj! Słyszałam cię i wiem co mówiłeś. Nie próbuj mi teraz wmawiać, że kłamię.
  -Inny wymiar?- spytał, marszcząc czoło. Chciałam mu wszystko wytłumaczyć, wyjaśnić, lecz nie dane było mi to zrobić, bo dostałam czymś ciężkim w łeb.

   Otworzyłam oczy, wracając do szarej rzeczywistości.
  -Wstawaj Dzidzia- Stephanie pomachała mi przed twarzą.
  -Ughbleeejammmlalala- odpowiedziałam, wyrażając tym swoje zmęczenie, przewróciłam się na brzuch i próbowałam zakryć wszechobecną jasność (ktoś zapalił światło) ramionami.
  -Ej, poważnie, wstawaj!- rudo-włosa zaczęła mną szarpać. No cóż.. i tak już nie pośpię.
  -O co chodzi?- spytałam, spojrzawszy w jej stronę.
  -Szkolenie- mruknęła Sarah, nawlekająca na siebie szary t-shirt, ten sam, który nosiła wczoraj i przedwczoraj, i przed-przedwczoraj, i jeszcze wcześniej.
   Tutejsze warunki są przerażające. Dostajemy jedzenie raz dziennie i to w dodatku butelkę wody i zupę, która nie wiadomo z czego jest lub zwykły suchy chleb bądź macę. Śpimy na zepsutych łóżkach, pochodzących z jakiegoś- nie wiem- średniowiecza! Trzy razy na tydzień przechodzimy tu mycie, które odbywa się w starej łazience pełnej grzybów i nawet ciuchów mamy tylko tyle, żebyśmy nie chodziły gołe. A to znaczy, że na pięć osób przypada pięć kompletów ubrań, czyli każda z nas posiada szary t-shirt do połowy uda i czarne leginsy, jedne majtki, jeden stanik, jedne skarpetki (dlatego wszystkie generalnie chodzimy boso), plus jedne stare, za duże trampki. A co się dzieje, gdy musimy to wszystko wyprać? Otóż pranie odbywa się tu w każdą sobotę, a wtedy dają nam po czymś w stylu bokserki i czystych majtkach o trzy rozmiary za dużych.
  -Szkolenie?- spytałam, wyrwawszy się z zamyślenia.- A co to?
  -Wiesz...
  -Nie wiem czy na pewno chcesz to wiedzieć- powiedziała Daisy, wchodząc w słowo Kate.
  -Skoro i tak mnie to czeka- mruknęłam.- I tak już gorzej być nie może.
  -No więc Szkolenie to coś takiego, przez co przechodzimy raz w miesiącu- zaczęła Stephanie.- Polega na tym, że łączone są wszystkie grupy, wiesz... nas.. i jesteśmy dobierane w pary, po czym musimy się ze sobą ruchać na oczach tych wszystkich idiotów, którzy nami, że tak powiem rządzą.
   Zatkało mnie. Zmuszają nas do lesbijskiej masowej orgii? Spojrzałam na dziewczyny, jednak widząc ich miny coś mi tu nie pasowało...
  -To nie jest ta najgorsza część?- spytałam, wiedząc już jaka padnie odpowiedź.
  -Nie- prychnęła Kate.- Później nasza "komisja" jest zbyt podniecona, żeby tak zwyczajnie wyjść. Podchodzą sobie, do której chcą i traktują ją jak zwierze.
  -To już nawet nie jest praca pod przymusem, jak to co robimy co wieczór- kontynuowała Daisy.- Wiesz, że żadna z nas jej nie lubi i każda się jej wstydzi. Ale tysiąc razy bardziej wolałabym spełniać zachcianki jakiegoś obleśnego, napalonego grubasa, który wciąż mieszka z matką choćbym to miała robić całą noc, niż iść tam teraz.
  -Oni nas zwyczajnie gwałcą- Stephanie wyglądała jakby się miała zaraz popłakać.- I to nawet... No w burdelu u góry zawsze znajdzie się skurwiel, który będzie chciał się wyżyć! Ale ich... ich jest tak dużo i ja...- pierwsza łza popłynęła po jej policzku.- Ja...
  -Przestań Stephanie- przy Rudej przykucnęła Kate i złapała ją mocno za rękę.- Nie trać na nich łez, bo nawet tego nie są warci. Wiem, że to trudne, ale przetrwamy to. Razem. Tak jak co miesiąc. Tyle razy dałaś radę, a teraz nie? Jesteś silna, wiesz to. Steph, Steph, spójrz na mnie... Hej, popatrz na mnie- nie widziałam u Kate jeszcze takiej powagi i pewności z jaką się teraz odezwała.- To ostatni raz. Uciekniemy stąd, ale musimy przetrwać ten ostatni raz. Ostatni raz, obiecuję. Ufasz mi?
   Po pewnym czasie Kate udało się uspokoić Rudą. Założyłam koszulkę i leginsy na moją brudną bieliznę, ubrałam trampki, rozczesałam włosy palcami, a następnie spięłam je w warkocza. I razem z dziewczynami wyszłam na korytarz. Bałam się tego co mnie czeka. Ale w końcu tamta ja przeżyła to już tyle razy, a mnie się nie uda? Tylko czy jestem na tyle silna? Aktorka.. Piosenkarka.. Zmierzałam się już z trudnościami, takimi jak prześladowanie przez psycho-fana, hejtowanie przez połowę kuli ziemskiej czy nawet fałszywe znajomości, ale czy temu podołam?
   Byłyśmy już przy schodach, prawie zmieszałyśmy się z tłumem innych kobiet, kiedy Kate przycisnęła mnie do ściany.
  -To nie są przelewki Laura. Kiedy tamta ty pierwszy raz była na ostatnim piętrze, tam gdzie się to wszystko odbywa- poczułam jak dziewczyna się wzdryga.- To nie był twój najlepszy występ. Dwa miesiące musiałyśmy maskować twoje ślady po licznych uderzeniach. Nie chcę znów patrzeć na to jak cierpisz.
  -Nie wytrzymałam?- spytałam łamiącym się głosem.


  -Nie. Kiedy pierwszy z nich zaczął się do ciebie dobierać, tak go urządziłaś, że już nigdy nie będzie mógł mieć dzieci. Później wynieśli cię z sali, a ja myślałam, że więcej cię nie zobaczymy... Wiesz... kiedyś, zanim  Sarah się tu dostała, nie byłam sama. W pokoju mieszkałam z dwiema dziewczynami: była Betty i Lola. Wytrzymały ze trzy Szkolenia. Przy czwartym Lola wpadła w histerię i kiedy jeden z Nich kazał jej zająć się "swoim przyjacielem", szlak ją trafił i rzuciła się na niego. Zaczęli ją wyciągać z sali, ale wtedy... wtedy Betty rzuciła jej się na pomoc. Zabrali obie. Lola już nie wróciła do pokoju, natomiast Betty tak. Miała jednak zbyt dużo uszkodzeń, zbyt dużo ran. Umarła następnego ranka- w oczach Kate zaczęły kręcić się łzy. Jeszcze nie widziałam żeby płakała.- Później jak zjawiły się Sarah, Daisy, Steph, bałam się, że im też może się coś takiego stać. Ale one okazały się silne. Ty tylko za pierwszym razem przeżyłaś szok, później znosiłaś to tak jak my. Ale czy ta ty da radę? Nie było tu jeszcze żadnej gwiazdki z Hollywood'u. Bycie sławnym niszczy psychikę, jednak nie wiem czy na to jest ona przygotowana.
  -Co mam robić?- wyszeptałam.
  -Nie protestować- odpowiedziała i pociągnęła mnie w stronę tłumu. 

~*~
Dzień dobry drodzy państwo! Jak tam życie? 
W sumie to trochę dziwne tak nagle pisać zwykłe rzeczy, kiedy dziesięć sekund temu byłam w "szarym świecie Laury" xD A, że ja się zawsze wczuwam w te wszystkie klimaty... No cóż. 
Kurde, chcę już ferie -.- Tak dawno były święta, a teraz tsza do szkoły popitalać.
+ chcę jeszcze dodać, że straszne słabo tu z komentarzami :(
Nie czyta mnie tak dużo osób, ale ja czuję się jakbym pisała- tak naprawdę- dla nikogo. To jest jednak praca, żeby coś napisać. Tak, przyjemność też. Mam dużo pomysłów, ale czasem żeby je złączyć ze sobą muszę parę razy zastanawiać się nad nawet jednym słowem, które chcę napisać.
Miałam skończyć z pisaniem, ale nie potrafiłam i mimo, że już nie mam świra na punkcie R5 i Laury (dalej ich lubię, ale nie jestem już psych-fanem) postanowiłam wymyślić nową historię. Może jest troszkę inna, (no żadnej podobnej nie czytałam, sorry) ale jest moja. I naprawdę wkładam dużo serca w pisanie jej. 
I taka praca dla nikogo... No może mam ileś tam wyświetleń (choć sądzę, że jest ich stanowczo za mało), ale komentarzy... Czy to taki problem, żeby napisać choć dwa miłe/niemiłe słówka? 
Na razie nie zastanawiam się nad odejście, nie chcę odchodzić. Ale kiedy nie widzę komentarzy pod rossdziałem albo jest tylko jeden, to smutno mi się robi. Serio. I jak dalej tak będzie, to pewnie zacznę się zastanawiać nad odejściem...
 

poniedziałek, 26 stycznia 2015

3. "Wy jesteście moją rodziną."



   Biegłam. Dookoła ciemno. Nawet latarnie nie oświetlały mi drogi, po której przemierzałam. Gdzie jestem? Nie rozumiem? Skąd się tu wzięłam? Skąd się znalazłam w tym burdelu?
   Było mi zimno. Choć znajdowałam się w  Los Angeles, nocą i to do tego w skąpym złotym kostiumie chłód dało się odczuć i to porządnie.
   W pewnym momencie upadłam na ziemię i wbiłam sobie jakąś utłuczoną butelkę w nogę. Jednak wstałam i biegłam dalej, bojąc się, że karzą mi wrócić do tamtego miejsca. Tego strasznego budynku, który z zewnątrz wygląda tak niepozornie.
   Nie mogę uwierzyć, że robiłam to już wcześniej. Tego się nie da zapomnieć. I, że ja tu jestem od roku? Niemożliwe! Niemożliwe! I dałam się gwałcić jakimś obleśnym grubasom już od roku? Jak ja mogłam? Jak oni mogli? Jak mogli mnie do tego zmuszać? To jest wbrew naturze. Ja też mam swoje prawa! Jak ten skurwiel mógł mi kazać iść do tego starego, w ogóle o siebie nie dbającego, odrażającego gościa? Jak mógł mi kazać spełniać jego wszystkie zachcianki? Jak mógł mi kazać uprawiać z nim seks? Wciąż czuję go we mnie... Jego obrzydliwego penisa w moim ciele...
   Ponownie się zatrzymałam. Ale teraz musiałam to zrobić, ponieważ zebrało mi się na wymioty.
  -Gdzie mam teraz iść? Co mam zrobić?- pytałam samą siebie, kiedy już opróżniłam mój żołądek ze wszystkiego. Nic nie wiedziałam. Kompletnie nie wiedziałam. Jedyne co mogłam zrobić, to usiąść przy kamiennicy i przeczekać noc, żeby dalej móc iść rano. W końcu to Los Angeles. Znam je jak własną kieszeń. Tylko nie po ciemku... Jutro pójdę.. pójdę do domu i wszystko wyjaśnię. Tak, wszystko wyjaśnię. Nessa jest moją siostrą i nie mogła mnie zapomnieć. Tak, tak zrobię. Pójdę do domu.
 
   Noc była okropnie zimna, nawet nie wiem jakim cudem ją przetrwałam. Chyba dzięki myśli, że następny dzień będzie moim szczęśliwym. Dniem, w którym wszystko naprawię.
   Tak też myślałam rano, kiedy okazało się, że bardzo dobrze wiem, gdzie się znajduję. A jeszcze lepsze było to, że do mojego domu wcale nie było stąd tak daleko.
   Szłam powoli, próbując się zasłonić dużą, sięgającą do ud kurteczką w złote cekiny, starając się nie patrzeć na ludzi, którzy mnie mijali, a szczególnie tych, którzy mieli zniesmaczone miny. Jednak to nic w porównaniu z grupką chłopaków, może siedemnastolatków, którzy próbowali się do mnie dobrać na oczach wszystkich. Nie byłam już tą Laurą Marano z Austina&Ally, co było dla mnie naprawdę dziwne. Nikt mnie nie poznawał. Nikt się do mnie nie uśmiechną. Nikt.
   Kiedy wreszcie doszłam do swojego domu, kąciki ust lekko mi się podniosły. Przeszłam przez furtkę i podeszłam do drzwi frontowych. Zaczęłam błądzić dłońmi po pośladkach, nim zorientowałam się, że nie mam kluczy. Przecież ja tu nie mieszkam. Już nie... Ale to się zmieni.
   Zapukałam do drzwi i czekałam. Czekałam, aż usłyszałam tupot stóp zbiegających po schodach. Oh, jak ja tęskniłam za tymi schodami, z których spadałam co najmniej raz na tydzień! To może głupio brzmi, ale chciałabym z nich spaść jeszcze raz. Poczułabym się wtedy jak tamta Laura.
   Drzwi się otworzyły i stanęła w nich moja siostra. Ubrana w białą sukienkę z włosami związanymi w wysokiego koka i czerwonymi ustami, patrzyła w moją stronę. Najpierw na jej twarzy gościł uśmiech, jednak kiedy mnie zobaczyła, zlustrowała od góry do dołu, przez jej twarz przemknął grymas.
  -Tak?- spytała niechętnie.
    Stałam tam jak głupia i czekałam na cud. Myślałam, że mnie pozna. Przecież jesteśmy do siebie takie podobne. Na pierwszy rzut oka widać, że jesteśmy siostrami. Ale ona tam stała i wpatrywała się jak w kogoś obcego, kogo nie za bardzo chce się poznawać.
  -Tak?- powtórzyła pytanie.
  -Vanessa...- fakt, że znam jej imię nie zrobił na niej większego wrażenia. Czyli, że w tej rzeczywistości też jest aktorką.- N..nie poznajesz mnie?- wykrztusiłam. Ona tylko spuściła brwi i znów mnie zlustrowała.
  -Przepraszam?- spytała niewyraźnie.
  -No tak. Czyli jednak nie wiesz kim jestem- powiedziałam bardziej do siebie, niż do niej.- Bo widzisz.. jesteś moją siostrą- wydukałam.
  -Siostrą?- Van popatrzyła na mnie jak na ufoludka.
  -Wiem, że w to nie wierzysz, ale proszę, mogę ci wszystko wytłumaczyć. Tylko wpuść mnie do naszego domu. Proszę- powiedziałam, czując, że zaraz będę mokra od łez.
  -Ja.. nie znam pani. I proszę sobie stąd pójść- powiedziała brunetka, wskazując na furtkę.
  -Nessa, proszę...- powiedziałam, kiedy pierwsza łza poleciała po moim policzku.- Musisz mi uwierzyć. Jestem Laura. Jestem twoją siostrą. Wiem o tobie wszystko i ty o mnie też. Przecież musisz mnie pamiętać..
  -Przykro mi- mina Vanessy również zrobiła się trochę niewyraźna. Wiedziałam, że i ona zaraz się popłacze.- Ja nie mam siostry- rzekła i zamknęła mi drzwi przed nosem.
  -Vanessa..- wyszeptałam i skuliłam się na wycieraczce. Nic więcej nie mogłam zrobić. Nie potrafiłam, nie wiedziałam jak. Zawsze w takich sytuacja rozmawiałam z Rossem. On zawsze mnie pocieszał i...
  -Ross!- powiedziałam to o wiele za głośno. Wstałam i wybiegłam przez furtkę. Biegłam do domu Rossa. On musi mnie pamiętać. Przecież znamy siebie tak dobrze, że potrafimy dokańczać własne zdania. On nie mógł mnie zapomnieć.
   Na całe szczęście mieszkamy z Rossem niemal po sąsiedzku. Tylko sześć kilometrów różnicy. Pół godziny później byłam na miejscu. Stanęłam przed drzwiami i nacisnęłam dzwonek. Zespół R5 miał fajny dzwonek do drzwi. Ich głosy nagrane w różnych tonacjach śpiewały krótkie "ding-dong". Nie było tego słychać od zewnątrz, ale wewnątrz wszystko razem tworzyło był niesamowity efekt.
   Nie musiałam czekać pół minuty żeby ktoś mi otworzył. Na całe szczęście był to Ross. Już miałam go przytulić, kiedy się opamiętałam.
  -Tak?- spytał, podnosząc obie brwi do góry.- W czym mogę pomóc?
  -Chodzi o to, że ja...- nie potrafiłam się wysłowić.
  -Aa, chwila- rzucił i obrócił się do mnie plecami.- Rocky!
  -Ta!- poznałam głos Rocky'ego, dochodzący z góry.
  -Zamawiałeś dziwkę?!- Ross krzyknął to głośno, ale nawet gdyby wyszeptał to pytanie i tak wstrząsnęłoby mną równie mocno. Bo ten blondyn, ten sam, który nazywał mnie swoim Beztalenciem czy Głuptasem nad Głuptasy, a czasem nawet Małą Idiotką, powiedział o mnie DZIWKA. Nazywali mnie tak zeszłego wieczoru w tym cholernym klubie nocnym, ale to i tak nic w porównaniu do Rossa.
   Nie czekałam, aż Rocky mu odpowie. Ze łzami w oczach wybiegłam na ulicę, a tam zaczęłam głośno szlochać. Szlochałam i szlochałam, aż dostałam czymś twardym w głowę.


   -Budzi się- powiedział dziewczęcy głos. Stephanie. Otworzyłam oczy.- Hej Dzidzia, nieźle nas urządziłaś- Ruda wskazała na swój policzek. Musiałam wyostrzyć wzrok- ponieważ w tym świecie nie stać mnie na soczewki- żeby dopatrzeć się na nim wielkiego siniaka. Na raz zrobiło mi się strasznie głupio. "Uciekamy wszystkie, bo wątpię, żeby któraś z nas ocalała, jak jedna ucieknie"- to mi wczoraj powiedziała, kiedy mi wszystko tłumaczyła. Zachłysnęłam się powietrzem. Następnie wstałam, zbyt gwałtownie, bo zakręciło mi się w głowie, ale miałam to gdzieś. Chciałam zobaczyć co zrobili innym dziewczynom. Sarah miała wielkiego siniaka pod okiem i rozciętą wargę, Daisy wielką rysę z krwi na lewym policzku, a Kate właśnie bandażowała jej palec, na którym zarejestrowałam brak paznokcia. Sama Kate natomiast miała szyję owiniętą bandażem. 
   Zakryłam twarz dłonią, widząc jak przeze mnie te dziewczyny ucierpiały. Wszystkie uwierzyły mi, że całe moje życie nie było mi znane oraz wytłumaczyły podstawowe reguły. Do tego Stephanie mówiła mi wczoraj, że prawdopodobnie nas zabiją jeśli ona sama ucieknie, co jest równoznaczne z tym, że je by zabili, gdybym to ja uciekła.
  -Wyluzuj, jeszcze żyjemy- Ruda jakoś nie była przejęta tym co się stało.- Kate miała najgorzej. Już jej wbijali nóż w gardło, kiedy jeden z nich wlazł i oznajmił, że cię znaleziono i przywieziono z powrotem.
  -Ale ja...
  -Spoko Dzidzia. Każda z już uciekała. Każda z nas wie co przeżywasz- przerwała mi Daisy.
  -Tylko, że żadna nie przeżywała pierwszego razu dwa razy- zachichotała Steph. 
  -Ale Kate- zaczęłam.
  -Wyluzuj, to nic- przerwała mi blondyna.- Gorzej będzie z zamaskowaniem tego przed wieczorem.
   Kate miała dziwny głos. Był ochrypły i nieprzyjemny, ale jak coś powiedziała, to działało to na wszystkich. Jeśliby zareagowała gwałtownie, wszystkie byśmy się zestresowały. Tak czujemy ulgę. To dlatego, że ona najwięcej przeszła. Najpierw była ona. Sama. To znaczy oczywiście, że jest tu więcej takich jak my, ale są podziały. Zależy jakie klient ma upodobania. Ja jestem w grupie najmłodszych, razem z dziewczynami. W każdym razie Kate, która teraz ma dwadzieścia jeden lat, wylądowała w tym piekle przed szesnastką, czyli ponad pięć lat temu. Jednak okoliczności w jakich się tu znalazła są tajemnicą. I chyba na zawsze nią pozostaną. 
   Po Kate zjawiła się tu Sarah. Miała wtedy szesnaście i pół lat, a za parę tygodni kończy dwadzieścia lat, czyli siedzi tu mniej niż cztery lata. Następnie była Daisy, która znalazła się tu zaraz za Sarah'ą w wieku siedemnastu lat, teraz jest dwudziestolatką. Stephanie zamknięto w tej klatce dwa lata przede mną, a rok po Daisy. Ja tu jestem od roku. Ale jako ja, że ja, jestem tu dzień.
  -W każdym razie długo cię szukali- zauważyła Sarah.
  -Właśnie, gdzie ty tak długo byłaś?- spytała Staph.
  -Najpierw u siostry, a później u.. przyjaciela- odpowiedziałam.
  -Masz siostrę?- zdziwiła się Sarah.- Nigdy nic o niej nie mówiłaś.
  -Bo.. To ja mam siostrę. Nie tamta ja, ale ja ja. Wiecie...- usiadłam naprzeciwko nim.- Powiem wam wszystko, ale obiecajcie, że mnie nie wyśmiejecie. To może się wam wydać irracjonalne i nierzeczywiste, i trudne do zrozumienia.
  -Taaa... Nasze historie też są trudne do zrozumienia. Zrozumie je tylko ktoś taki jak my- powiedziała Daisy.- No mów- popędziła mnie.
  -Dobra. Więc... Kojarzycie taką aktorkę jak Vanessa Marano?- spytałam.
  -Żartujesz! To twoja siostra?- Stephanie zrobiła wielkie oczy.
  -Wiedziałam, że kogoś mi przypominasz!- Daisy pokiwała na mnie palcem.- Nawet macie takie same nazwisko.
  -Tak, tą samą grupę krwi i tych samych rodziców, ale nieważne... I ona.. Chwila, chwila.. Skąd wy ją w ogóle znacie? Rozumiałabym, że z dwie z was ją znają, ale wszystkie?
  -Ja nie kojarzę- powiedziała Kate, wzruszając ramionami.
  -Bo ty tu siedzisz pięć lat- Stephanie przewróciła oczami.- A ona się wybiła gdzieś wtedy jak ty tu wylądowałaś.
  -Wybiła się?- zdziwiłam się. No tak, Nessa jest sławna, chodzi ze mną na te wszystkie gale itd., ale nigdy nie była jakoś powszechnie znana.
  -No tak, to najsławniejsza nastoletnia aktorka naszych czasów- powiedziała Daisy.
  -Albo czasów sprzed jakiś dwóch, trzech lat. Może już nie jest taka super sławna, ale na pewno wiele osób ją zna- dodała Stephanie.
  -W każdym razie to ona jest moją siostrą. I.. to u niej byłam jak zniknęłam. To znaczy byłam jakieś pięć minut, bo nie chciała mi w nic uwierzyć.
  -Dziwne- mruknęła Sarah. Zachichotałyśmy.
  -A ten twój "przyjaciel", to?- Daisy zrobiła brewki.
  -Ten aktor z Austina&Ally. Nie sądzę, żebyście znały Disney Channel, szczególnie ten serial, bo on nie jest taki stary. W zasadzie... Zastanawiam się kto gra Ally..- powiedziałam raczej do siebie niż do nich.
  -Słucham?- spytała Stephanie.
  -No bo ja jestem aktorką... To znaczy byłam.. aktorką- poprawiłam się.- I zaczynałam też karierę muzyczną. Moja płyta miała być wydana już niedługo...
  -Piosenkarka?- w Daisy wstąpił dziwny entuzjazm. Pokiwałam żeby potwierdzić jej pytanie.- Jak to jest?
  -Co?-zdziwiłam się.
  -No nagrywać płytę?- spytała, a w jej oczach zamigotały gwiazdki. Zaśmiałam się. Wiedziałam, że ta dziewczyna kocha śpiewać. W sumie trudno tego nie zauważyć, skoro na okrągło coś nuci. Jakieś melodie, które nasuną jej się na język. A głos miała wspaniały. Poza tym poniekąd to przez swoją miłość do muzyki tu wylądowała.
  -Wiesz... Tego się nawet nie da opisać- odpowiedziałam, będąc pewna, że tu słowa nie wystarczą. Pamiętam te dni, gdy siedziałam w studiu nagraniowym całe doby i w ogóle nie byłam zmęczona. Pracowaliśmy nad dźwiękiem, śpiewałam moje piosenki, które sama wcześniej pisałam. Najbardziej lubiłam tą, w której pomógł mi Ross. To znaczy zrobił to nieświadomie, ale wystarczył mi jeden jego cytat i miałam gotową piosenkę. Albo tą, która zaczynała się moją solówką na fortepianie. Oh! Jak ja tęsknię za fortepianem. Za klawiszami, które wydawały taki piękny dźwięk. Całymi dniami mogłam siedzieć przy tym instrumencie i grać Chopina czy Beethovena. Albo nawet jakieś popularne piosenki czy melodię filmową. Pamiętam jak przychodziłam do Lynchów i zawsze zasiadałyśmy z Rydel do klawiszy. Może to nie to co mój fortepian, ale utwory na cztery ręce wychodziły nam fantastycznie. Szczególnie jak się myliłyśmy i było dużo śmiechu. Z Rossem też grałam, ale szczerze, wolałam bawić się z Rydel. Ross był zbyt..... od gitary. Dla niego to był główny instrument. A przesuwanie palców po biało-czarnej powierzchni, to było coś, do czego my z Delly pałałyśmy prawdziwą miłością.
  -Laaaaura!- któraś z dziewczyn sprowadziła mnie na ziemię.
  -Przepraszam, zamyśliłam się- powiedziałam i zorientowałam się, że się uśmiecham.
  -Uuuu.. Zakochana?- spytała dla żartu Daisy. Zachichotałam.
  -Wierz, że tak?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Dziewczyny sobie żartowały i najwyraźniej nie spodziewały się takiej odpowiedzi.
  -W kim?- Stephanie zmarszczyła czoło.
  -A w muzyce- odpowiedziałam. Nie musiały tego rozumieć. Choć Daisy pewnie rozumiała, a Stephanie czuła to samo do tańca.
  -Dobra, trzeba się szykować, bo zbliża się wieczór, a na serio te rany trudno zakryć korektorem czy innym gównem- Kate sprowadziła nas wszystkie na ziemię.- Dobra, Laura, jako że ty nie masz co maskować, pomożesz mi, bo szrama na szyi jest trudno dla mnie dostępna.
  -Wiesz... W sumie nie byłabym taka pewna czy nie mam czego maskować- powiedziałam, przypomniawszy sobie o nodze. Głowa też mnie bolała, w końcu gdy mnie znaleźli czymś mi przywalili, ale włosy świetnie kryją każdą ranę.
  -Coś ty zrobiła?- zdziwiła się Sarah, zobaczywszy moją ranę na pół łydki.
  -To tylko stara butelka- powiedziałam.
  -Masz tam kawałki szkła?
  -Nie, wyciągnęłam je w nocy. W końcu coś musiałam robić, zanim poszłam do siostry i do.... Rossa- jego imię ciężko mi było wymówić. Ciężko mi było o nim mówić. Bo to była osoba, której najbardziej ufałam (poza rodziną). I ta osoba nazwała mnie dziwką. 
   Kiedy nakładałam korektor, podkład i puder na ranę na mojej łydce, myślałam o tym, o czym wcześniej nie myślałam. Vanessa i Ross odwrócili się ode mnie. A to znaczy, że skoro oni mnie nie poznają nie ma szans na to, że ktokolwiek z towarzystwa, w którym się wcześniej obracałam mnie pozna. A to znaczy, że nie mam rodziny, to znaczy, że nie mam przyjaciół. A to znaczy, że jestem sama.
  -Dobra, ja skończyłam, pomóc ci?- spytała Sarah. Siniak spod jej oka znikł, a usta, na których widniała czerwona szrama, stały się całe czerwone.
  -Jeśli możesz- powiedziałam. 
  -Ej, co by była ze mnie za przyjaciółka, gdybym ci nie pomogła. Szczególnie, że ty już tyle pomogłaś.
  -Serio?- zdziwiłam się.- Czyli, że nie jestem tu tylko kłopotem i załamaną dzidzią, jaką się czuję?
  -Nie Dzidza, nie jesteś- Sarah przewróciła oczami.- Mów jak zaboli- powiedziała, wyciskając na rękę dużą ilość podkładu.
  -Jasne- mruknęłam. Bruneta zaczęła smarować mi nogę i choć szczypało nic nie mówiłam. Nie chciałam mówić. Sarah i tak się starała, żeby nie bolało. Ale co zrobić, gdy głupota i niezdarność boli?
  -Gotowe- powiedziała, gdy nałożyła mi na nogę jeszcze warstwę pudru.
  -Dzięki- uśmiechnęłam się i spojrzałam na ranę. Tylko, że tam nie było żadnej rany. Czułam ją, ale jej nie widziałam. I choć byłyśmy w naszym pokoju w piwnicy, światło było tu dość ostre. A ja dalej nie widziałam żadnej rany.- Wiesz... Mogłabyś zostać charakteryzatorką. Jesteś świetna!- pochwaliłam ją.
  -Nie przesadzaj. Też się tego zaraz nauczysz.
  -Ale w sumie u góry i tak jest ciemno. Nic nie będzie widać- zorientowałam się.
  -No tak, ale Jego to nie obchodzi. Jeśli choć trochę będzie widać twoją niedoskonałość, następnego ranka będziesz mieć ich więcej- powiedziała Daisy znad lustra. Spuściłam brwi. W jakim piekle my żyjemy?
  -I często wam się to zdarza?- spytałam.
  -Nie. Bo umiemy się maskować. Ale na przykład Anastasia z 8, wiesz ta blondyna po trzydziestce. Ona jest bita niemal co noc.
   Trudno się przyzwyczaić do tego, że one wszystkie mówią o tym tak spokojnie. Bita co noc? I to jest normalne? 
  -To czemu jej nie pomożemy?- zdziwiłam się.
  -Niby jak. Całe dnie siedzimy w pokojach, tylko na wieczór nas wypuszczają- zauważyła Kate.- Żyjemy tu jak zwierzęta w zoo. Jedzenie dostajemy o wyznaczonej porze i w wyznaczonej ilości. Czasem nawet talerz na nas wszystkie, bo oni się tak troooszczą o nas i naszą wagę. To jest przerażające w jakich warunkach my żyjemy. Nawet w więzieniu mają lepiej. Lub bezdomni.. Im czasami ktoś dobry i życzliwy przynosi jedzenie z małą dawką miłości. My dostajemy suchy chleb z dużą dawką nieszczerej litości. Czy to jest normalne?- prychnęła.
  -Nie. I właśnie dlatego stąd zwiewam- odpowiedziała jej Stephanie.- A wy zwiewacie ze mną. Bo niby gdzie bez was ucieknę? Do rodziny? Wy jesteście moją rodziną- dodała. "Wy jesteście moją rodziną". Tak.. Stephanie miała rację. Jednak nie zostałam sama. Miałam rodzinę. Może nie łączyły nas więzy krwi, ale to była moja rodzina. Jedyna i prawdziwa. I tu nawet nie chodzi o to, że tamci mnie zostawili, że "lepszy rydz niż nic". Nie. Może w tamtej rzeczywistości Vanessa była moją siostrą, ale w tej wygoniła mnie sprzed mojego domu. Może w tamtej rzeczywistości Ross był moim przyjacielem, ale w tym nazwał mnie dziwką. Nie chodzi o to, że ich nienawidzę, bo oni nie są niczemu winni. To moja wina, bo to ja sobie tego życzyłam. Oni mnie tu nie znają. Ale za to mam kogoś, komu na mnie zależy i na kim mi zależy. I będę walczyć o ich wolność. Bo może ja na to wszystko zasługuję, ale one nie. Nie pozwolę, żeby to one miesięcznie dostawiały jakieś pięćset złotych z czego połowę i tak zabierali z powrotem "za jedzenie". Bo to moja rodzina. I nie pozwolę żeby cierpiała. 
  -Chodźmy. Czas na tortury- powiedziała Daisy.
  -Tak, chodźmy, bo jak nie weźmiemy teraz stroi, to zostaną tylko stare i za duże. A jak ubierzemy stare i za duże, to potrącą nam o to z zapłaty i dostaniemy bicie- zgodziła się Kate i wszystkie udałyśmy się po cekinowe gówienko.


~*~
Hola wszystkim!
Właśnie mi blogger świruje, więc ta notka pod rozdziałem nie będzie taka długa. W sumie już kończę XD Tak więc do następnego rozdziału ;* 

sobota, 10 stycznia 2015

2. "Mój mózg nie byłby w stanie wymyślić czegoś takiego."



   Moje sny, które mnie dziś nawiedzały dotyczyły, tak jak ostatnie, tego ponurego dnia. Chciałam już się obudzić. Chciałam zapomnieć, choć wiedziałam, że i tak mi się nie uda. Zaczęłam krzyczeć, nie mogłam tego wytrzymać.
   Otworzyłam oczy. Dziwne było to, że całe zmęczenie, wszystkie fizyczne dolegliwości ustały, psychiczne też. Jakbym wcale się nie obudziła, tylko wreszcie znalazła się w innym, lepszym śnie. W świecie, gdzie nigdy nie przydarzyło mi się nic złego.
   Zamrugałam kilkukrotnie i czując, że jestem rozbudzona i leżę na łóżku, dotarło do mnie, iż to nie jest sen. Przeciągnęłam się by sprawdzić czy na pewno nic mnie nie boli. I nic nie bolało. Tylko moje łóżko wydało się dziwnie mniejsze, jakby o połowę. A jeszcze dziwniejsze było to, że moje ściany, które powinny mieć kolor miętowy, są pomalowane na jaskrawy róż. Na dodatek widać było, że farba ma parę lat, ponieważ w niektórych miejscach była zdarta lub poplamiona jakimiś specyfikami. Pachniało też inaczej. Gdzie mój odświeżacz o zapachu kokosa? Dlaczego tu śmierdzi zgnilizną i wilgocią. I jest tak zimno... Chociaż może jest mi tak zimno, gdyż nie mam na sobie kołdry i śpię w bokserce i majtkach? Ale przecież zasypiałam w swoim ubraniu, w dresach i t-shircie. O co chodzi?
   Podniosłam się do pozycji siedzącej i odkryłam, że znajduję się na łóżku piętrowym. A jak to do mnie dotarło? Zaryłam głową o ścianę. Guz na objętość całej kości ciemieniowej. Super!
   Dlaczego jestem na łóżku piętrowym? Ej, bez jaj, ktoś ze mnie żartuje?! Żądam wyjaśnień!
   Wyglądnęłam na dół i z zaskoczeniem odkryłam, że nie jestem sama. Na podłodze, chyba na dmuchanym materacu spała ruda dziewczyna, przykryta starym kocem, a obok niej brunetka o okrągłej, nieco dziecięcej twarzy. Zaglądnęłam pod moje łóżko. W końcu piętrowe składa się generalnie z dwóch jednoosobówek. To również takie było, bo pode mną spała dziewczyna, o smukłej twarzy i drobnym ciele. Nie była przykryta i lekko trzęsła się z zimna.
  -Gdzie jestem?- zapytałam samą siebie.
  -Mówiłam, żebyś nie kradła tego piwa wczoraj- odezwał się głos z mojej prawej strony. Natychmiast się odwróciłam i zauważyłam dziewczynę o blond potarganych włosach, ubraną w to samo co ja, wpatrzoną w okno, za którym była czerń. Matko, co to za miejsce?
  -Słucham?- spytałam, mało ogarnięta. Odpowiedziało mi milczenie. Blond-włosa nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem. Gapiła się cały czas w jedną stronę.
  -Po co tam patrzysz. I tak nic za tym oknem nie ma- powiedziałam jej. Wciąż milczała.
  -Ty u góry, stul dziób, niektórzy chcą się wyspać- doszedł mnie głos z dołu. Podążyłam za nim wzrokiem i odkryłam, że Ruda nie śpi, a patrzy się w moją stronę z morderczym wzrokiem.
  -Przepraszam- szepnęłam. Następnie potrząsnęłam głową i zmarszczyłam brwi.- Chociaż nie. Nie będę cicho, dopóki ktoś nie raczy mi wytłumaczyć skąd się tu wzięłam, co to za miejsce, kim jesteście i co ja tu do cholery robię!- rzekłam buntowniczo.
  -Nie zgrywaj się Marano. Wszyscy chcemy zapomnieć o tym, w jaki sposób żyjemy. Więc nie udawaj, że zapomniałaś co każda z nas tu robi. Tego nie da się zapomnieć. Nie da!- odpowiedziała mi brunetka, która przed chwilą również się obudziła.
   Doczołgałam się do drabinki, a później zeszłam na niej na dół i usiadłam na materacu, przed dwiema dziewczynami.
  -Tylko, że ja nie wiem, co tu robię. Nie mam zielonego pojęcia. Nie wiem czy to jest po prostu jakiś kolejny sen, z którego bardzo chcę się obudzić, bo chociaż nie wiem o co w nim chodzi, czuję, że do najszczęśliwszych nie należy- powiedziałam do nich.
  -To nie jest sen- zaprotestowała szybko brunetka.- To nawet nie jest koszmar. Tylko życie.
  -Może to i jest wasze życie, ale na pewno nie moje. Nie wiem jak się tu dostałam, ale chcę jak najszybciej stąd wyjść. Tylko, że co ja tu robię? Niby jak się tu dostałam? Ostatnie co pamiętam, to to, że byłam strasznie wściekła na reżysera, bo dostałam od niego straszny ochrzan za to, że się spóźniłam. Ale potem płakałam i Ross mnie pocieszał, a potem zemdlałam, obudziłam się w domu, krzyczałam na Vanessę, zobaczyłam gwiazdę i poszłam spać. I obudziłam się tutaj.
  -Fajny sen- mruknęła dziewczyna, która spała na łóżku pode mną.
  -To nie był sen. To jest sen i chcę się z niego obudzić!- pożaliłam się, chociaż moja podświadomość podpowiadała mi, że w tej chwili wcale nie śpię. Ale to niemożliwe, no bo niby jak bym się tu znalazła?
  -Chodź ze mną- Ruda podała mi rękę, podniosłyśmy się i wyprowadziła mnie z tego cuchnącego pomieszczenia.
  -Gdzie my jesteśmy?- spytała, rozglądając się po białych, spleśniałych kafelkach na ścianach i podłodze. Fuj, czy nie mają tu żadnych butów?
  -Na serio nie wiesz?- odpowiedziała pytaniem na pytanie Ruda.
  -No nie, chyba mówiłam to już z parę razy- fuknęłam.
  -I ty serio uważasz, że nie wiesz jak się tu znalazłaś. Jak wszystkie się tu znalazłyśmy?
  -A wyglądam jakbym wiedziała?! Poza tym ja was nawet nie znam i..
  -Mówisz serio?- dziewczyna powtarzała się jakby nie mogła w to uwierzyć.
  -Nie, żartuję!- burknęłam.- Możesz mi teraz wszystko wytłumaczyć?
  -Heh, dobra, ale ostrzegam, że to trochę poplątane.
  -Postaram się zrozumieć- obiecałam, kiedy usiadłyśmy na zimnej podłodze.
  -Więc tak. Przede wszystkim ja to jestem Stephanie, ta co spała ze mną to Sarah, dziewczyna przy oknie to Kate, a ta czwarta to Daisy. No, a ty jesteś Laura, jakbyś nie wiedziała.
  -Swoje imię to akurat znam. Wszyscy tak na mnie wołali od początku mojego życia, więc trudno by mi było go nie zapamiętać- mruknęłam.
  -Dobra, dobra. I nic nie pamiętasz ze swojej historii?- dopytała rudo-włosa dla pewności.
  -No, nie- odpowiedziałam, przerzucając oczami.
  -Więc swoją poznasz jako pierwszą, może coś ci się rozjaśni. W końcu ta cała akcja- tu wskazała na mnie palcem- może być związana ze wczorajszym piciem.
  -Jakim piciem? Ja nic nie piłam!- odkrzyknęłam.
  -Oj, zdziwiłabyś się... Nieważne. Więc mniej więcej wszystkie nasze historie są podobne. Ty uciekłaś, bo miałaś straszną macochę, która cię torturowała. Dosłownie. Byłaś czymś w stylu worka, na którym można się wyżyć, więc kiedy skończyłaś osiemnaście lat, zwiałaś z rodzinnego miasta, tutaj: do LA. Ale, że nie miałaś żadnej kasy, nasz Szef cię przygarną, a ty bliska głodówki lub zamarznięcia na śmierć wybrałaś takie życie jak my wszystkie.- Ruda powiedziała to tak spokojnie, że miałam ochotę ją wyśmiać, jednak czułam, że to nie na miejscu.
  -Jakie życie?- spytałam, wciąż nie wiedząc o co jej chodzi.
  -Sarah mając szesnaście lat odnalazła powołanie- Ruda ciągnęła swój monolog, jakby gdyby mnie nie usłyszała.-.. pieprzona katoliczka. Twierdzi, że miała zostać przykładem dla innych, więc postanowiła zostać nauczycielką. No, ale brak jej było jakichkolwiek kwalifikacji, dlatego nie dostała pracy. Trafiła na ulicę, a później było z nią tak jak z tobą. Daisy... Daisy chciała zostać piosenkarką, jednak jej rodziców nie stać było nawet na chleb, a ona postanowiła na nich zarabiać. Zbyt bardzo się o nich troszczy. Tylko, że gdyby chciała, zauważyłaby, że jej ojciec jest pijakiem, a matka wpadła z jego powodu w depresje i dlatego nie pracują. Biedna Daisy wysyła im całą swoją forsę, choć i tak jest jej mało, a my jak dobre przyjaciółki jej pomagamy. Stara się wybić jako gwiazda muzyki, ale nasza praca trochę jej w tym przeszkadza... A ja.. W domu dziecka było pełno osób, które się ze mnie naśmiewały. Że mam dysleksję, że nic nie umiem. W zasadzie jedynym co szło mi dobrze był taniec... Zwiałam tuż przed moimi siedemnastymi urodzinami, totalnie zniszczona psychicznie i niezdolna do dalszego funkcjonowania. Tak naprawdę chciałam się najpierw zabić, ale wtedy.. tamtej nocy przy moście poznałam Jego. Mówił, że żal zmarnować takie cudo jakim jest moje ciało. Wmawiał mi takie bzdury, a ja jak głupia mu wierzyłam...- w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. One wszystkie przeżyły straszne rzeczy. Coraz mniej wierzyłam, że to sen. Mój mózg nie byłby w stanie wymyślić czegoś takiego! A na dodatek po tym jak Ruda powiedziała mi o mojej historii, zaczęłam słyszeć w głowie różne żałosne krzyki. Moje i jakieś obce. I widziałam tą twarz... niby obca, ale kojarzyłam ją. I nienawidziłam jej. Bo była dla mnie okropna..- Nigdy nikt mnie nie kochał. Może dlatego zgodziłam się żeby mnie przygarną... Teraz zbieram wszystkie moje oszczędności i staram się uzbierać tyle, żeby móc wyjechać stąd w cholerę i nigdy nie wrócić. Tak daleko żeby On nigdy mnie nie znalazł...
  -Kto to On?-spytałam.
  -Jest jeszcze Kate. Tylko, że ona nigdy nie powiedziała skąd się tu wzięła. Jest bardzo skryta, ale rozumiemy ją. Poza tym to ona opiekuje się nami najbardziej...
  -Kto to On?- powtórzyłam pytanie.
  -Żadna nie zna Jego prawdziwego imienia. I tak mało z Nim gadamy.
  -Czemu nie powie wam jak się nazywa?
  -Czemu? Żeby żadna z nas nie podała Go na policję. Choć i tak ucieczka stąd to będzie wielki wyczyn i trudno będzie to zrobić. Dlatego nie ucieknę sama. Uciekamy wszystkie.
  -Od kiedy to planujecie?
  -PlanujeMY Marano, planujemy. Nie słyszałaś co mówiłam. Uciekamy wszystkie, bo wątpię, żeby któraś z nas ocalała, jak jedna ucieknie- Ruda patrzyła mi głęboko w oczy. Po jej twarzy obficie spływały łzy.
  -Stephanie, mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie?- zapytałam.
  -Wal- rzuciła obojętnie, ścierając słone kroplę z policzków.
  -Gdzie my w ogóle jesteśmy?
  -Jeszcze sobie nie przypomniałaś?- potrząsnęłam głową.- W tej chwili jesteśmy pod burdelem. Ale zbieraj się, za parę godzin zaczynamy pracę- rudo-włosa wstała i zostawiła mnie samą na korytarzu.
   Nie potrafiłam wypowiedzieć słowa. Nie wiedziałam jak to możliwe. Nic nie rozumiałam...
  -Jestem dziwką?- spytałam samą siebie.
  I wtedy przypomniało mi się, że kiedy ostatni raz byłam w swoim pokoju, tuż nim zasnęłam, coś się wydarzyło. A mianowicie widziałam spadającą gwiazdę. I życzyłam sobie innego życia. Ale nie takie życie miałam na myśli...


~*~
No siemanko ewrybody! Jak tam u was? 
Wydaje mi się, że lecę z akcją za szybko. Nie przeszkadza wam to?
+ wiem, że rozdział krótki, ale postaram się żeby następny był dłuższy ;P


wtorek, 6 stycznia 2015

1. "Mam już dość!"



   Leżałam na łące, pełnej wszelakich kwiatów. Zapach uroczych roślin ujmował mnie z każdej strony. Nie wiem jakie rodzaje kwiatów to były, ale zapewne nikt by tego nie odgadł. Bo to nie mogły być zwykłe różyczki, fiołki czy konwalie. Przede wszystkim powodzenia z szukaniem pędów róż na łące! I to w dodatku róż o srebrnej barwie, nieziemsko delikatnych, bez kolców i o niebiańskim zapachu!
  W pewnej chwili do moich uszu dotarła cicha melodia. Najpierw jej nie rozpoznałam, tylko się przysłuchiwałam. Dopiero po jakiś dwóch minutach zorientowałam się, że to główna melodia z filmu "Władca Pierścieni" czy "Hobbit". Uwielbiam muzykę z tych filmów. W ogóle uwielbiam muzykę filmową. Oglądając czy to bajkę, komedię czy nawet horror, zawszę zwracam uwagę na muzykę.
   Zatopiona w rozmyśleniach nie zauważyłam, że melodia ucichła, a na jej miejscu pojawiła się nowa. A dokładniej "Obliviate" z Harrego Pottera, pierwszej części siódmej części. Po chwili i ten kawałek został zastąpiony przez "Forbidden friendship" z "Jak wytresować smoka". Zachichotałam pod nosem. To brzmiało zupełnie jak moja składanka, którą dostałam od Ross'a na siedemnaste urodziny. Oj, to było dawno temu...
  W chwili gdy usłyszałam "Rose's theme" z "Titanica", już wiedziałam, że to ta płytka. Znów zachichotałam.
-Siostra, co się tak śmiejesz?- czy to nie Vanessa?
  Zamrugałam, jednak kiedy ponownie otworzyłam oczy, łąka zniknęła wraz z pięknym ukwieceniem. Melodia została, ale to tylko dlatego, że jej źródłem jest mój laptopik. Vanessa siedziała naprzeciwko niego, ale głowę miała zwróconą w stronę mojego łóżka, a dokładniej, w moją stronę.
  -Ooo... Obudziło się nasze kochanie..- Nessa spojrzała na mnie z udawaną czułością.
  -Co chcesz?- spytałam mało ogarnięta.
  -Wyłączyć to cholerstwo- brunetka wskazała na laptop.- Słońce wiem, że lubisz słuchać klasyki do snu, ale miałaś ją wyłączać zanim rzeczywiście zaśniesz.
  -Nie rozumiem w czym ci ona przeszkadza- mruknęłam i wstałam.- Zostaw to- nakazałam siostrze. Jeśli ktoś ma dotykać mojego starego komputera, to tym kimś mogę być tylko ja lub osoba upoważniona. A takowej na razie nie znalazłam. W końcu mało ludzi poradzi sobie z tym rzęchem. A Vanessa jako "specjalistka" od tych wszystkich elektronicznych cudów, na pewno mi go zepsuje.
  -Nie rozumiem czemu nie kupisz sobie nowego laptopa. Laura, nie wystarczy ci, że masz telefon z klapką?
  W odpowiedzi wystawiłam jej język.
  -Jedno kliknięcie i po kłopocie. 'Branoc- zamknęłam komputer i doczołgałam się do łóżka.
  -Laura, jest godzina jedenasta dwadzieścia... dwa... cztery, trzy, dwa, jeden.. teraz dwadzieścia trzy. Nie ma mowy, że będziesz jeszcze spać. Na dwunastą masz być w studiu.
  Momentalnie wytrzeźwiałam. Że co?! Że mam niby trzydzieści siedem minut na ogarnięcie się i dojazd, z czego dojazd zajmuje czterdzieści minut?!
  -Zajebiście!- jęknęłam.
  -Dobra, spoko, odwiozę cię. Tylko się.. choć troszkę ogarnij- Vanessa wymknęła mi się z pokoju i zostawiła mnie samą z moimi myślami.
   Szybko wyjęłam z szafy byle jakie dresy i koszulkę z jakimś nadrukiem i odziałam się w to. Szybko poleciałam do łazienki, gdzie włożyłam soczewki i lekko musnęłam rzęsy tuszem. Włosy spięłam z tyłu, zbiegając ze schodów i o mały włos się prawie przy tym nie zabijając. No, ale jak to ja, musiałam mieć jakieś spotkanie z glebą. A spotkałam się z tą glebą, kiedy Velvet postanowiła mnie przywitać i na mnie skoczyła.
  -Ałć..- mruknęłam.- Tak, tak, Velvet, też cię kocham, ale błagam, zejdźże ze mnie!- głaskając psa, jednocześnie próbowałam go z siebie zrzucić.
  -Laura, no idziesz już?!- usłyszałam krzyk siostry, która stała już przy drzwiach.
  -Taa, chwila!- odkrzyknęłam, a uporawszy się z psem, wstałam. Pięknie! Mam ubitą kość ogonową i nieźle się jebnęłam w nadgarstek. Ała... ale boli...
  Byłam już prawie przy drzwiach wejściowych, ale przypomniałam sobie, że nie jest ze mną najlepiej, kiedy wyjdę z domu bez śniadania. Natychmiast zawróciłam i wjechałam na śliskich skarpetkach do kuchni. Już miałam sięgnąć po naleśnika, gdy okazało się, że przede mną stoi pusty talerz. Wściekła wyszłam z kuchni i podeszłam do drzwi frontowych. Do Nessy.
  -Idziemy?- spytała znudzona.
  -Ehem. Ale powiedz mi no.. Czy to ty zżarłaś moje naleśniczki?- próbowałam się na nią nie wydrzeć, bo zmęczenie (przepraszam bardzo, wróciłam wczoraj do domu po trzeciej w nocy, bo reżyser postanowił zrobić "poprawki"), głód i miejsca obolałe po upadku jednak już zdążyły mnie wściec.
  -Było wstać wcześniej- siostra wystawiła mi język.- Zmarnowałyby się, bo przecież na zimno są niesmaczne.
  -Tylko dla ciebie na zimno są niesmaczne!- nerwy powoli zaczęły mi puszczać.
  -Dobra, kupię ci drożdżówkę po drodze. Chodź już, bo i tak jesteś spóźniona- siostra chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do swojego porsche.- Wsiadaj- nakazała, otworzywszy drzwi.
   Usiadłam zgodnie z jej rozkazem. W środku auta próbowałam się uspokoić.
  Kiedy szczęśliwie ruszyłyśmy w czterdziesto-minutową podróż do studia, myślałam, że już będzie lepiej, ale okazało się, że pechowy dzień musi być pechowy po całej linii.
  -Nie trąb, to i tak nic nie da- powiedziałam Vanessie, która starała się przegonić cały korek przed nami. Siostra bezradnie opadła na siedzenie.
  -Przepraszam, powinnam była cię obudzić wcześniej, jak wychodziłam z Velvet na spacer- rzekła.
  -Nie.. to nie twoja wina. I tak starasz się mi pomóc... Chociaż w sumie obudzić mnie mogłaś- przyznałam i otworzyłam drzwi.
  -Laura, co ty robisz?- spytała zdezorientowana Vanessa, patrząc jak wysiadam z auta na środkowym pasie.
  -Już dotrę szybciej pieszo niż w tym korku. Dzięki, że mnie chciałaś podwieźć. Pa!- zamknęłam drzwi, widząc, że Nessa zaczynała protestować.
  Przecisnęłam się przez rzędy aut, nieustannie na mnie trąbiących.
  -Mam już zepsuty wzrok, nie chcę być jeszcze głucha- mruknęłam sama do siebie i wskoczyłam na chodnik. Stamtąd puściłam się biegiem w stronę budynku oddalonego o jakieś dziesięć kilosów (sporo już z Van przejechałyśmy).
  Szczerze, wątpiłam, że uda mi się dobiec, ale zawsze warto próbować, nie?
  Biegłam i biegłam, i biegłam, i biegłam. Aż w końcu truchtałam, potem szłam, a następnie stanęłam, próbując przypomnieć sobie jak się oddycha. Nagle podskoczyłam, słysząc klakson samochodu tuż obok mnie.
  -Mówiłam, że nie chcę być głucha!- wydarłam się na kierowcę, zanim zorientowałam się kto tym kierowcą był.
  -Spoko. Jeśli wolisz, następnym razem zatrzymam cały ruch, żeby wysiąść, stanąć przed tobą i spytać czy cię podwieźć.
  -Uwielbiam ten twój sarkazm!- odpowiedziałam z ironią.
  -Super.. To wsiadasz czy nie? Wiesz. Mamy być na miejscu za...w zasadzie to powinniśmy tam być dziesięć minut temu. No wsiadasz?- spytał brązowooki, spojrzawszy na zegarek.
  -Wsiadam, wsiadam- rzuciłam się w stronę auta, bojąc się, że zaraz odjedzie beze mnie i wsiadłam na przednie miejsce.- Cześć- powiedziałam.
  -Hej- Ross się zaśmiał.- Czy to stosowne żebym spytał dlaczego stałaś na środku chodnika, skoro powinnaś być już w budynku obok Raini i Caluma, czy powinienem odpuścić?
  W Rossie lubię to, że potrafi zauważyć kiedy mam gorszy dzień i wtedy stara się nie zepsuć mi go jeszcze bardziej. Choćby teraz, nie nalegając na odpowiedź.
  -Ach, tam! Zwyczajnie zaspałam. A kiedy Van zaoferowała się mnie podwieźć, wylądowałyśmy w strasznych korkach.
  -Wiem, też w nich stałem. Ale jako, że wyszedłem wcześniej niż wy, bo jakieś czterdzieści minut temu, to uniknąłem najgorszego.
  -Świetnie. Ale przynajmniej mnie uratowałeś i teraz nie zostanę zwolniona- uśmiechnęłam się do blondyna.
  -No wiesz- Ross przybrał nonszalancki ton i zarzucił swoją jasną grzywką.- Taka moja rola. Ty masz problem, a ja cię ratuje, ty moje Beztalencie.
  -Zamknij się- zachichotałam.
  Przynajmniej w miłym towarzystwie dojechałam do studia. Jednak później wcale tak miło już nie było. Dostaliśmy z Rossem taki opierdziel, że jesteśmy spóźnieni ponad dwadzieścia minut, a później potrącili nam ten "wybryk" z wypłaty. Że życie celebryty jest sielanką? Ha, dobre, dobre! Nawet nie miałam czasu żeby się przywitać z Raini i Calumem, bo od razu po wejściu na plan, usłyszałam akcja. Zdezorientowana nawet nie wiedziałam, że gramy i co gramy. Kiedy Calum jako Dez wszedł do Sonic Boom'a i powiedział swoją kwestię od razu się odnalazłam, jednak to nie powstrzymało mnie od mylenia się co zdanie. Szło mi tak okropnie, że reżyser uznał, że nie nauczyłam się swojej roli, dostałam kolejny opierdziel i ogłoszono, że przeze mnie, z akcentem na przeze mnie zostaniemy dużej, bo "panna Marano postanowiła, że nie będzie się uczyć kwesti, bo jest tak wspaniałą aktorką, że nie będzie tracić czasu na coś takiego". Po tym zdaniu wyszłam. Byłam już dziś tak zniszczona psychicznie, że nie mogłam tego dłużej znieść. Powtarzanie sobie w myślach, że wypłaczę się w domu, a teraz muszę być silna nic nie dało. Zamknęłam się w toalecie, gdzie cały mój dzisiejszy make-up spłyną razem z rzeką łez. I pewnie za to znów mnie ochrzanią i będziemy musieli zostać dłużej. Ach i  potrącą mi z pensji. Ciekawe który to raz dzisiaj?
  Pogrążona w smutku i mokra od łez nie usłyszałam, że ktoś wszedł do toalety. Zareagowałam natomiast na pukanie do mojej kabiny. No cóż, już się nie ukryję.
  -Tak?- spytałam łamiącym się głosem.
  -Laura..- usłyszałam znajomy głos. Potrzebowałam go teraz. W tej chwili. Wstałam i nie zważając na to jak wyglądam, wyszłam i wtuliłam się w objęcia Rossa. On zawsze jest kiedy go potrzebuję. To jedyny taki przyjaciel, który mnie tak bardzo rozumie. Nie chodzi mi o to, że np. Raini czy Vanessa mnie nie rozumieją. Nie. Z nimi mam masę wspólnego, od Rossa się totalnie różnię, ale tylko przy nim czuję się tak bezpieczna. On zawsze potrafi mnie pocieszyć. Zawsze.
  -Laura, wiem, że to dla ciebie trudny dzień, ale musisz dać sobie radę.
  -Nie dam rady-wyszlochałam.
  -Jasne, że dasz. Musisz tylko w siebie uwierzyć. Tak jak ja w ciebie wierze.
  -Ross, czemu ja się urodziłam jako ja? Dlaczego nie mogłabym być kimś innym? Ja...chciałabym być kimś innym.
  -Oj, nawet tak nie mów- Ross objął mnie jeszcze mocniej.
  -Czemu? To by wyszło wszystkim na lepsze...
  -Wcale nie. Nie chciałbym żeby cię zabrakło. Nie mogłabyś być kimś innym, bo wtedy straciłbym moje Beztalencie.
  -Fajnie, że jednak komuś na mnie zależy. Ale i tak chcę umrzeć!
  -Al.. To w końcu chcesz umrzeć czy być kimś innym?
  -Być kimś innym, ale śmierć też nie jest złym pomysłem- szepnęłam w jego koszulę.
  -Nawet się nie wygłupiaj!- w głosie chłopaka wyczułam lekki niepokój.- Laura masz rodzinę, przyjaciół, fanów, którzy cię kochają. Tyle jest na świecie osób, które cię kocha. Nie możesz się poddać. Pomyśl o nich.
  -Masz rację...- przyznałam blondynowi.- Ale nie wiem jak tam teraz wrócę. Nie wiem czy dam radę.
  -Dobra, słuchaj... Najpierw pójdziemy do kosmetyczki, bo uwierz mi kochanie, wyglądasz żałośnie- stwierdził Ross, gdy mnie od siebie odsuną. Lekko się uśmiechnęłam na to co powiedział.- O, od razu lepiej!- ucieszył się blondyn, złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę babki od makijażu. Zgodziła się naprawić tą szkodę, którą wyrządziły moje łzy i zataić te następne pół godziny przed tymi wszystkimi, strasznymi ludźmi, reżyserami i wszystkimi innymi, którzy powinni pójść w cholerę i już nie wracać.
   Po czterdziestu minutach zjawiłam się na planie, odnowiona. Po mojej histerii nie było śladu, a ja starałam się nie stracić ponownie nad sobą kontroli. Wdech, wydech, wdech, wydech..
   Zaczęliśmy kręcić od nowa, a ja cały czas myślałam od słowach Ross'a- "uwierz w siebie". Szło mi dużo lepiej niż godzinę temu.
   Przymierzaliśmy się do nakręcenia ostatniej sceny, w której Austin i Ally rozmawiają ze sobą. Wszystko było ok, dopóki nie poczułam, że nie jadłam dziś śniadania. Najpierw zawirowało mi w głowie, a później czułam jak upadam. Gdyby nie szybka reakcja Rossa, jak nic rozwaliłabym sobie głowę. Ale nie ucierpiałam w ogóle. Czego nie mogę powiedzieć o koszuli blondyna, którą oblałam sporą plamą wymiocin. Byłoby mi wstyd, gdybym nie czuła się tak słabo. Ej, chwila.. Przecież zakładałam dziś soczewki. Jakim cudem obraz mi się zamazał? Już chciałam sprawdzić palcem czy na sto procent założyłam szkła kontaktowe, gdy przed oczami zaczęły mi migać czarne plamki. Były coraz większe i większe, aż nagle wszędzie zapanowała czerń.
 
   Śniła mi się powtórka z całego dzisiejszego dnia. Tylko pominięte zostały szczęśliwe momenty, a te najgorsze powtarzały się w kółko przez parę razy. Kiedy otworzyłam oczy, myślałam, że odczuję ulgę, ale czułam się jeszcze gorzej. Bolała mnie głowa, brzuch i byłam tak słaba, że myślałam, iż zaraz znów odpłynę w krainę koszmarów.
   Zobaczyłam jakiś ruch obok mnie i odkryłam, że Vanessa wchodzi do mojego pokoju. Chwila... Mojego pokoju? Czyli jestem w domu? Och, tak, jestem w domu... Poczułam lekką ulgę, ale nie na tyle żeby czuć się chociaż troszkę lepiej fizycznie czy psychicznie. W głowie miałam cały czas te wszystkie koszmary, które zdarzyły się na prawdę.
  -Obudziłaś się- w głosie mojej siostry dało się słyszeć ulgę. Też bym chciała się z tego tak cieszyć.
  -Niestety lub stety się obudziłam- mruknęłam.
  -Tak źle się czujesz? Bo wiesz jakby co...
   Nessa coś tam mówiła, jednak ja nie za bardzo ją słuchałam. Zaczęła mnie strasznie irytować. Wyłączyłam się więc z jego monologu, dopóki nie zaczęła mówić o czymś ważnym.
  -... i kazali mi po ciebie przyjechać. To było straszne. Leżałaś na łóżku z pokoju Austina, a Ross, Raini i Calum siedzieli przy tobie, aż cię stamtąd nie wzięłam.. No w sumie to Ross cię zaniósł do auta, bo ja bym nie dała rady, ale nieważne... Ale wiesz, że....- nieważne, nieważne, nieważne! Czy mówiłam już jak ona mnie irytuje? Mogłaby przejść do sedna. Ach!-... Dostałam za ciebie taki opiernicz. Serio. Laura, ja nie wiem co to za gościu przyszedł w zastępstwo za tamtego reżysera, ale on jest przerażający. Czy on w ogóle jest kiedykolwiek miły? Kurde, nawet zaczynał przesadzać w pewnym momencie. I wiesz co ten skur...- PIP! Dla niepełnoletnich czy kulturalnych cenzura!-.. zrobił?! On ci odjął kasę w wypłaty!
  -Tiaa.. Za niedługo w ogóle jej nie dostanę- burknęłam.
  -Co?! Laura, on już tak robił?! Kiedy, jak?!- Vanessa dostała świra. A moja głowa zaraz eksploduje!
  -Nieważne.. nie chcę o tym już myśleć..-powiedziałam. Wystarczy mi, że już to przeżyłam raz, a potem z kolejne pięćdziesiąt razy w śnie.
  -Nie, Laura... Tego nie można tak zostawić! Musisz coś z tym zrobić!
  -Ale co?
  -Nie wiem, ale musisz! Rozumiesz, tego nie można...
  Nie mogę, no nie mogę z nią! Mam już jej dość! Mam już tego wszystkiego dość! Mam dość tego krzyku! Mam dość ludzi! Dość nieszczęścia! Nie chcę tego! Stop! Stop! Stop!
  -Vanessa wyjdź z mojego pokoju- powiedziałam do siostry, przerywając jej w trakcie zdania.
  -..C.co?- siostra najwyraźniej nie zrozumiała o co mi chodzi. Czy ona udaje, czy na serio jest taka głupia?
  -Wyjdź z mojego pokoju- powtórzyłam, wymawiając dokładnie każde słowo.
  -Lau, czy ty na pewno wiesz, co...
  -Powiedziałam wyjdź. Zostaw mnie. Idź sobie. Po prostu wyjdź- wyjaśniłam, czując, że jeśli Nessa za chwilę nie opuści mojego pokoju, wyląduje na niej jakiś ciężki przedmiot. O ile ten przedmiot znajduje się w zasięgu mojej ręki, a bacząc na mój stan, w ogóle polonizowałabym czy dam radę go unieść.
   Na moje i swoje szczęście Vanessa zmądrzała i wyszła. A ja leżałam samotna ze swoimi myślami. Wróciłam do rozmowy z Rossem w toalecie. Kiedy mówiłam, że chciałabym być kimś innym lub umrzeć. W sumie czemu nie? Wydaje mi się, że wiele ludzi ma szczęśliwsze życie ode mnie. A nawet mi się to nie wydaje, ja to wiem! Nawet bezdomni! Nawet zwierzęta! Oh, jakby to fajnie było być Velvet! Ona nic nie musi, oczekuje wiele, ale sama nic w zamian nie daje, poza miłością do nas. I tak wszyscy ją uwielbiają... je co chce, jest głaskana, czesana, wychodzi na spacerki co jakiś czas. Ona to ma fajnie!... A śmierć? To nie jest takie złe, nie? Przecież jest tyle ludzi, którzy wierzą w te życia po życiu... W sumie to ja nie uważam, że jak umrę to zniknę i nawet nie będę myśleć. Takie puff i po mnie, nie ma mnie, nie istnieję. W reinkarnację też nie wierze, więc można by uznać tak jakby, że wierzę w... Ach, nieważne! W każdym razie nie będzie puff i nie zniknę.
  Jest tylko jeden problem... Ci wszyscy ludzie: rodzina, przyjaciele, fani.. Ross mówił, że mnie kochają. Nie mogę i nie chcę sobie wyobrażać jak będą cierpieć. Nie mam zamiaru się tu wywyższać czy coś, ale nigdy nie chciałabym stracić bliskiej osoby. Pamiętam jak dziadek umarł. To była straszna rozpacz, choć miałam wtedy osiem lat i tego dziadka widziałam bodajże pięć razy w życiu, ale i tak pamiętam te moje histerie. Dlatego nie mogę ich wszystkich zostawić. Wolę cierpieć niż żeby oni cierpieli. To jest mój problem... Zależy mi bardziej na innych niż na samej sobie. Gdzie mój egoizm, który przejawia się, gdy Vanessa chce jeść ze mną moje ciastka?... Tylko dlaczego moje życie nie mogłoby być prostsze? Chociaż troszkę, małą troszeńkę...
  Spojrzałam w stronę okna i popatrzyłam na ugwieżdżone niebo. Zdałam sobie sprawę, że musiałam być nieobecna dłuższy czas, skoro już jest ciemno. Ciekawe która godzina.. O! Spadająca gwiazda! Wiedziałam, że nie wierzę w takie zabobony i, że to na pewno by się nie spełniło, ale byłam tak zdesperowana, zniszczona psychicznie i fizycznie, że w sumie co mi tam.
  -Chcę żeby moje życie się zmieniło. Chcę żeby moje życie było inne, nie takie jak teraz. Żeby ten wstrętny reżyser na mnie nie krzyczał i żeby mi nie potrącał z zapłaty. Żebym mogła się najadać do syta rano, w czas śniadania. Żebym już nie spóźniała się nigdzie...
   Zamknęłam oczy na znak, iż to koniec moich życzeń, obróciłam się na drugi bok, jęcząc przy tym z bólu i zasnęłam. A jaka szkoda, że nie rozważyłam pomysłu ze śmiercią. Nie musiałabym się budzić. Bo to co mnie po pobudce spotkało... to był koniec mojego dawnego życia...

~*~
Łiiii! Pierwszy za nami! Starałam się go napisać jak najlepiej, no ale... cóż, wyszłam z wprawy :P
Mam nadzieję, że chociaż znośnie brzmiał ten rozdział i daliście radę doczytać do końca,
nim jebnęliście kompem/telefonem o ścianę wrzeszcząc 
"Kto jej dał komputer do ręki", "Kto jej pozwolił założyć bloga?",
"Takie beztalencie jest chyba karane.", "Moje oczy, moje oczy!" itp. 
No, w każdym razie następny rozdział za parę dni. Nie będę wam kazała czekać i zastanawiać się co to za "koniec dawnego życia"... Bla, bla, bla, bla! Idę spać! Albo zrobić coś mało przygnębiającego. Jutro znów do szkoły! Zabijcie mnie :(